niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 9

Izzy obudziła się w pokoju Cartera. Chłopak leżał obok niej czytając książkę.
- Dzień dobry śpiochu. - Powiedział chłopak trącając Izz łokciem.
- Nie spałam długo. Która godzina ? - Izzy oddała mu kuksańca w bok.
- W pół do jedenastej. - Poinformował Carter.
- A o której poszliśmy spać ? - Zapytała ponownie.
- Około szóstej rano, bo co? - Odparł obojętnie.
- Nic, tylko... - Zawahała się. - Niewiele pamiętam z wczoraj.
"Może po prostu za dużo wypiłam." - Wywnioskowała Izzy patrząc na butelki porozrzucane po pokoju.
- Nie dziwię się. - Carter potwierdził jej domysły. - Piłaś jedno piwo za drugim. Chcieliśmy cię odprowadzić do domu, ale nie pozwoliłaś. Koło szóstej wypiłaś ostatnie piwo i zasnęłaś na podłodze. Zaniosłem cię do łóżka i ogarnąłem na dole.
- Wybacz. - Odparła zmieszana. Dopiero teraz poczuła ból głowy. - To będzie ciężki dzień. Pomogę Ci posprzątać.
- Nie trzeba. Sam to zrobię. A ty się lepiej połóż i leż. - Powiedział surowym, lecz opiekuńczym tonem. - Przynieść ci śniadanie ?
- Nie mam ochoty.
- Spokojnie. Myślałem, że jak już wypiłaś to będzie ci lepiej... - Carter uniósł pytająco jedną brew.
- Jak może być mi lepiej skoro dziś jest pogrzeb mojej młodszej siostry, a ja leżę w łóżku najlepszego przyjaciela mając kaca! - Z jej oczu popłynęły łzy. Wszystko sobie przypomniała.
Tego nie mogła przewidzieć. Nie dało się. A może to lekarze popełnili błąd ? W dniu, kiedy Roxie i Melanie wychodziły ze szpitala, Roxanne straciła przytomność. Lekarze starali się jak mogli, jednak w jej głowie pękł tętniak. Dla tak młodej dziewczynki nie było szans. Izz otrząsnęła się.
- Chyba już pójdę. - Powiedziała. - Chciałabym się umyć i przygotować. Tata wciąż jest w szpitalu, mama została sama. Pójdę do niej.
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem. - Zagroził. - Odprowadzę cię pod same drzwi.
- W porządku. - Zgodziła się.
Wyszli z domu Cartera. Przeszli obok domu Linsey i Larry'ego, których akurat w nim nie było. Następnie minęli stajnie, staw, altanę, wielki klon, labirynt żywopłotowych korytarzy i już byli na tyłach domu, pod balkonem Izzy. Na barierkach wisiały uchwyty, w których stały czerwone, białe i różowe kwiaty w doniczkach. Izz je uwielbiała. Przeszli jeszcze kawałek trawnika i weszli na podwórko. Na środku stała fontanna. Dziewczynie zawsze kojarzyła się z ptakami, które codziennie rano piły z niej wodę. Nie mogła uwierzyć,  że po śmierci Roxie tak jak po śmierci jej brata wszystko było normalne i działo się jak przedtem. Wcześniej niezauważana przez domowników Roxie, dopiero po śmierci została doceniona. Smutne, niestety prawdziwe. Izz sama przed sobą nie umiała się przyznać, że nigdy nie zwracała na nią uwagi. Teraz bardzo brakowało jej młodszej siostry. Niestety nic nie można już było zrobić.
Zanim zdążyli podejść do drzwi te już się otwarły stała w nich Linsey.
- Szybko, bo nie dostaniesz śniadania. - Pośpieszała dziewczynę.
- Idę. - Oparła smętnie.
Usiadła przy stole w jadalni. Na swoim stałym miejscu. Nawet to się nie zmieniło.
***
Kilka dni po pogrzebie, Izzy znów siedziała u Cartera. Myślała o Davidzie i Seanie. Obaj chłopcy ją kochali, jednak ona nie potrafiła wybrać. Znów została ze wszystkim sama. Próbowała rozmawiać o tym z Carterem, ale on nic jej nie powiedział. Kiedy zaczynała temat chłopaków i związków on zawsze automatycznie zmieniał temat. Może bał się, że może podobać się dziewczynie. Może bał się, że ona mu się podoba. Wszystko w jego głowie i sercu podpowiadało mu bzdury. Był w rozsypce, ale nie chciał powiedzieć o tym Izzy. A może ona czuła to samo ? Kochała Cartera mimo tego, że był gejem. Nie przeszkadzało jej to w pokochaniu go tak bardzo, że byłaby gotowa oddać za niego życie. Oboje mieli w głowach mętlik. Żadne z nich nie chciało o tym ze sobą rozmawiać. Izzy zadzwoniła do Cassandry.
Rozmawiały dobre trzy godziny. Carter od dłuższego czasu siedział na balkonie. Słuchał uważnie co mówi Izzy i co odpowiada Cass. Kiedy się pożegnały wszedł do pokoju dziewczyny.
- Cześć. - Powiedział łagodnym, lecz wymuszonym tonem. - Co słychać ?
- Hej. - Odparła Izzy. - Rozmawiałam z Cass. A co u ciebie?
- Od trzech godzin siedzę na balkonie i słucham waszej rozmowy. - Uśmiechnął się.
- I co ciekawego usłyszałeś?- Zapytała.
- To, co chciałem usłyszeć. - Odparł lekko zawstydzony.
- To znaczy ? - Dopytywała.
- Że ci się nie podobam i że mnie nie kochasz. Wiesz jaki jestem nie chciałbym cię ranić.
- Wiem, spokojnie. Cały czas próbowałam o tym pogadać z tobą, ale się po prostu nie dało.
- Wybacz mi. Nie wiedziałem o co ci chodzi nie chciałem cię zawieść.
- W porządku. Cass postawiła sprawę jasno. David strasznie się zmienił odkąd wyjechałam, ale znam go lepiej i dłużej od Seana. Natomiast Sean jest wciąż taki jak był intrygujący, tajemniczy i nieprzewidywalny. Cass podsyca mnie, że powinnam odkryć jego tajemnice.
- Moim zdaniem David jest dla ciebie lepszy. - Zakomunikował chłopak. - Jemu bardziej na tobie zależy. Być może Sean powiedział, że mu się podobasz lub że cię kocha, ale to David pokazuje to najlepiej... Wtedy kiedy z nim rozmawiałem powiedział, że mi zazdrości, że ja mam cię codziennie a on tylko od czasu do czasu. Gdyby mu nie zależało raczej by tego nie powiedział..
- Nie wiem czy powinnam być z którymkolwiek z nich...
- Kochasz któregoś z nich ? - Carter był tym razem bardzo bezpośredni.
- Kocham obu. Każdego inaczej i każdy ma w sobie coś innego.
- Za co kochasz Seana ? - Chłopak usiadł na łóżku obok Izzy.
- Nie kocham go.. - Odparła.
- No więc w czym problem ?
- Jak tak z Tobą rozmawiam to już nie widzę żadnego problemu. - Uśmiechnęła się. - Teraz wszystko wydaje się jasne. Jutro przyjeżdżają na ognisko więc porozmawiam z Davidem.
- No widzisz. - Chłopak przytulił Izzy i pocałował w czoło.
Carter był dla Izzy jak starszy brat. Cieszyła się, że ma w nim wsparcie.