niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 9

Izzy obudziła się w pokoju Cartera. Chłopak leżał obok niej czytając książkę.
- Dzień dobry śpiochu. - Powiedział chłopak trącając Izz łokciem.
- Nie spałam długo. Która godzina ? - Izzy oddała mu kuksańca w bok.
- W pół do jedenastej. - Poinformował Carter.
- A o której poszliśmy spać ? - Zapytała ponownie.
- Około szóstej rano, bo co? - Odparł obojętnie.
- Nic, tylko... - Zawahała się. - Niewiele pamiętam z wczoraj.
"Może po prostu za dużo wypiłam." - Wywnioskowała Izzy patrząc na butelki porozrzucane po pokoju.
- Nie dziwię się. - Carter potwierdził jej domysły. - Piłaś jedno piwo za drugim. Chcieliśmy cię odprowadzić do domu, ale nie pozwoliłaś. Koło szóstej wypiłaś ostatnie piwo i zasnęłaś na podłodze. Zaniosłem cię do łóżka i ogarnąłem na dole.
- Wybacz. - Odparła zmieszana. Dopiero teraz poczuła ból głowy. - To będzie ciężki dzień. Pomogę Ci posprzątać.
- Nie trzeba. Sam to zrobię. A ty się lepiej połóż i leż. - Powiedział surowym, lecz opiekuńczym tonem. - Przynieść ci śniadanie ?
- Nie mam ochoty.
- Spokojnie. Myślałem, że jak już wypiłaś to będzie ci lepiej... - Carter uniósł pytająco jedną brew.
- Jak może być mi lepiej skoro dziś jest pogrzeb mojej młodszej siostry, a ja leżę w łóżku najlepszego przyjaciela mając kaca! - Z jej oczu popłynęły łzy. Wszystko sobie przypomniała.
Tego nie mogła przewidzieć. Nie dało się. A może to lekarze popełnili błąd ? W dniu, kiedy Roxie i Melanie wychodziły ze szpitala, Roxanne straciła przytomność. Lekarze starali się jak mogli, jednak w jej głowie pękł tętniak. Dla tak młodej dziewczynki nie było szans. Izz otrząsnęła się.
- Chyba już pójdę. - Powiedziała. - Chciałabym się umyć i przygotować. Tata wciąż jest w szpitalu, mama została sama. Pójdę do niej.
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem. - Zagroził. - Odprowadzę cię pod same drzwi.
- W porządku. - Zgodziła się.
Wyszli z domu Cartera. Przeszli obok domu Linsey i Larry'ego, których akurat w nim nie było. Następnie minęli stajnie, staw, altanę, wielki klon, labirynt żywopłotowych korytarzy i już byli na tyłach domu, pod balkonem Izzy. Na barierkach wisiały uchwyty, w których stały czerwone, białe i różowe kwiaty w doniczkach. Izz je uwielbiała. Przeszli jeszcze kawałek trawnika i weszli na podwórko. Na środku stała fontanna. Dziewczynie zawsze kojarzyła się z ptakami, które codziennie rano piły z niej wodę. Nie mogła uwierzyć,  że po śmierci Roxie tak jak po śmierci jej brata wszystko było normalne i działo się jak przedtem. Wcześniej niezauważana przez domowników Roxie, dopiero po śmierci została doceniona. Smutne, niestety prawdziwe. Izz sama przed sobą nie umiała się przyznać, że nigdy nie zwracała na nią uwagi. Teraz bardzo brakowało jej młodszej siostry. Niestety nic nie można już było zrobić.
Zanim zdążyli podejść do drzwi te już się otwarły stała w nich Linsey.
- Szybko, bo nie dostaniesz śniadania. - Pośpieszała dziewczynę.
- Idę. - Oparła smętnie.
Usiadła przy stole w jadalni. Na swoim stałym miejscu. Nawet to się nie zmieniło.
***
Kilka dni po pogrzebie, Izzy znów siedziała u Cartera. Myślała o Davidzie i Seanie. Obaj chłopcy ją kochali, jednak ona nie potrafiła wybrać. Znów została ze wszystkim sama. Próbowała rozmawiać o tym z Carterem, ale on nic jej nie powiedział. Kiedy zaczynała temat chłopaków i związków on zawsze automatycznie zmieniał temat. Może bał się, że może podobać się dziewczynie. Może bał się, że ona mu się podoba. Wszystko w jego głowie i sercu podpowiadało mu bzdury. Był w rozsypce, ale nie chciał powiedzieć o tym Izzy. A może ona czuła to samo ? Kochała Cartera mimo tego, że był gejem. Nie przeszkadzało jej to w pokochaniu go tak bardzo, że byłaby gotowa oddać za niego życie. Oboje mieli w głowach mętlik. Żadne z nich nie chciało o tym ze sobą rozmawiać. Izzy zadzwoniła do Cassandry.
Rozmawiały dobre trzy godziny. Carter od dłuższego czasu siedział na balkonie. Słuchał uważnie co mówi Izzy i co odpowiada Cass. Kiedy się pożegnały wszedł do pokoju dziewczyny.
- Cześć. - Powiedział łagodnym, lecz wymuszonym tonem. - Co słychać ?
- Hej. - Odparła Izzy. - Rozmawiałam z Cass. A co u ciebie?
- Od trzech godzin siedzę na balkonie i słucham waszej rozmowy. - Uśmiechnął się.
- I co ciekawego usłyszałeś?- Zapytała.
- To, co chciałem usłyszeć. - Odparł lekko zawstydzony.
- To znaczy ? - Dopytywała.
- Że ci się nie podobam i że mnie nie kochasz. Wiesz jaki jestem nie chciałbym cię ranić.
- Wiem, spokojnie. Cały czas próbowałam o tym pogadać z tobą, ale się po prostu nie dało.
- Wybacz mi. Nie wiedziałem o co ci chodzi nie chciałem cię zawieść.
- W porządku. Cass postawiła sprawę jasno. David strasznie się zmienił odkąd wyjechałam, ale znam go lepiej i dłużej od Seana. Natomiast Sean jest wciąż taki jak był intrygujący, tajemniczy i nieprzewidywalny. Cass podsyca mnie, że powinnam odkryć jego tajemnice.
- Moim zdaniem David jest dla ciebie lepszy. - Zakomunikował chłopak. - Jemu bardziej na tobie zależy. Być może Sean powiedział, że mu się podobasz lub że cię kocha, ale to David pokazuje to najlepiej... Wtedy kiedy z nim rozmawiałem powiedział, że mi zazdrości, że ja mam cię codziennie a on tylko od czasu do czasu. Gdyby mu nie zależało raczej by tego nie powiedział..
- Nie wiem czy powinnam być z którymkolwiek z nich...
- Kochasz któregoś z nich ? - Carter był tym razem bardzo bezpośredni.
- Kocham obu. Każdego inaczej i każdy ma w sobie coś innego.
- Za co kochasz Seana ? - Chłopak usiadł na łóżku obok Izzy.
- Nie kocham go.. - Odparła.
- No więc w czym problem ?
- Jak tak z Tobą rozmawiam to już nie widzę żadnego problemu. - Uśmiechnęła się. - Teraz wszystko wydaje się jasne. Jutro przyjeżdżają na ognisko więc porozmawiam z Davidem.
- No widzisz. - Chłopak przytulił Izzy i pocałował w czoło.
Carter był dla Izzy jak starszy brat. Cieszyła się, że ma w nim wsparcie.

piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 8

Newton.
Linsey zrobiła wszystkim śniadanie. Jak zwykle podała je do stołu w wielkiej jadalni. Tego dnia brakowało przy stole pięciu osób i śniadanie wydawało się być nudne. Larry nie miał ochoty na swoją ulubioną zupę mleczną, było to widać. Bawił się łyżką w talerzu po czym poszedł zrobić poranny obchód. Kilkakrotnie wracał się do bramy i sprawdzał czy nie jedzie żaden samochód.
Linsey wszystko tego dnia robiła jakoś wolniej albo po prostu jej się tak wydawało. Brakowało tylko Roxtonne'ów i Cartera, a dom sprawiał wrażenie całkowicie pustego. Nawet Rex, wierny przyjaciel Larry'ego nie umiał znaleźć sobie miejsca. Z Hoboken do tej pory nie przyszły żadne wieści na temat Roxtonne'ów.
Hoboken.
- Nazywam się John Messer. Operowałem pani męża, a twojego tatę. - Zwrócił się do Izzy, która nawet tego nie zauważyła. - Niestety nastąpiły drobne komplikacje...
- Jakie ?! - Przerwała mu dziewczyna ze łzami w oczach. - Jakie znowu komplikacje ? Mamo o czym on mówi?
- Spokojnie. Pierwsza doba będzie decydująca. Mogą panie do niego wejść, ale pojedynczo. - Wyjaśnił lekarz. Mówił tak niskim i zimnym głosem, że Izzy odniosła wrażenie, że jest mu to zupełnie obojętne.

Wszyscy czekali na korytarzu na Izz, kiedy wyszła od mamy domyślili się co mógł powiedzieć lekarz. Wszyscy zaczęli pocieszać Izzy. Mówić, że na pewno będzie dobrze, że jej tata z tego wyjdzie.
Sean zaproponował, żeby poinformować Davida. On jeden nie wiedział co tak na prawdę się stało.
Wsiedli w samochód i pojechali do domu Cass. Kiedy zaparkowali u Ravel'ów pod domem David właśnie otwierał drzwi. Wysiedli.
Kiedy już wszyscy siedzieli w salonie, popijając herbatę i kawę do Izzy zadzwonił telefon. Sean stwierdził, że musi iść do domu. Carter i David siedzieli sami na przeciwko siebie.
- Wiesz, brachu. - Zaczął David. - Zazdroszczę Ci.
- Czego? - Roześmiał się Carter.
- Tego, że ty masz ją codziennie dla siebie...
- Dla siebie? Co masz na myśli? - Carter nie krył zdziwienia, choć domyślał się, że chodzi o Izzy.
- No wiesz.. Izz jest bardzo ładna i mądra... - Tłumaczył David.
- Tak, jest na prawdę śliczną i inteligentną dziewczyną. - Potwierdził Carter.
- Pewnie ci się podoba. - Stwierdził ponuro David.
Carter mało co nie zachłysną się herbatą.
- Co?! - Roześmiał się Carter. - Tak, człowieku, Izzy jest ładna. Nawet bardzo ładna, ale to nie mój gust. - Wytłumaczył mu stanowczo.
- Chyba nie rozumiem.
- Jestem gejem. Nie ma co rozumieć. - Wyjaśnił Carter. - Izzy jest bardzo ładną i mądrą dziewczyną, ale jest dziewczyną...
- Hahaha chyba już rozumiem. - Powiedział David, wyciągając rękę w stronę Cartera. - Mam nadzieję, że ja ci się nie podobam. - Zażartował.
- Oczywiście, że mi się podobasz. Takie ciacho, że mrraauuu. - Również żartował Carter.
Jego największą zaletą był dystans do siebie. Był inny, ale umiał się z tym pogodzić i co ważniejsze - umiał z tego żartować. Carter nawet jeśli go ktoś obrażał, obracał to w żart. Nie miał żadnych problemów związanych z tym, kim jest. Poza odrzuceniem ze strony ludzi nic gorszego nie mogło go spotkać.

Kiedy Izzy skończyła rozmawiać przez telefon, chłopaki rozgadali się na dobre. Dziewczynę nawet trochę to zdziwiło. Odkąd wyszło na jaw, że David zakochał się w Izzy był o nią chorobliwie zazdrosny. Zupełnie tak, jakby byli parą. Usiadła z nimi przy stole i przypomniała sobie, że w Newton wszyscy czekają na jakieś wiadomości. Zasugerowała Carterowi, żeby zadzwonił do Linsey i o wszystkim jej powiedział. Chłopak od razu zrozumiał sugestię dziewczyny, wstał, wziął telefon i wykręcił numer. Izzy nieco już spokojniejsza o zdrowie swojego ojca oglądała ulubiony serial.

W między czasie David pościelił im łóżka w pokojach gościnnych. Izzy zasnęła od razu. Carterowi widocznie nie odpowiadało nowe miejsce, całą noc przewracał się z boku na bok. Rozglądał się po pomalowanych na zielono ścianach gościnnego pokoju. Chłopak widział już cały dom Ravel'ów pokoje w których spali on i Izzy niewiele różniły się od sypialni, w których spali Cass i Dave. Carter zasną dopiero nad ranem.
Następnego dnia jako pierwsza obudziła się Izzy. Weszła do kuchni, jeszcze nikogo w niej nie było, postanowiła się ubrać, a następnie zrobić śniadanie. Kiedy wróciła do pokoju usiadła na łóżku zaczęła wybierać ubranie. W tym czasie Carter i David postanowili przygotować śniadanie. Kiedy dziewczyna ponownie wróciła do kuchni na jej twarzy od razu malował się uśmiech. Dwóch chłopaków w samych bokserkach smażyło dla niej naleśniki. Carter powiedział, żeby usiadła i podał dwa pierwsze naleśniki. David polał je sosen klonowym i bitą śmietaną.
- Musisz zjeść porządne śniadanie. - Powiedzieli niemal równocześnie. - Za raz po śniadaniu jedziemy do szpitala. - Dokończył David.
Chłopak był bardzo bezpośredni. To różniło go od Cartera, David mówił to, co myślał. Carter ważył słowa i uważał na to, co mówi. Przynajmniej jeśli chodziło o Izzy.
Po przepysznym śniadaniu Izzy pozmywała naczynia, a chłopaki ubrali się i ogarnęli. Kiedy zeszli z góry wyglądali prawie jak bracia. Izzy wciąż była zdumiona, że tak łatwo się dogadali. Kilka minut później byli już w szpitalu.
Izzy weszła do sali, w której leżała Roxie i Melanie. Teraz było tam też trzecie łóżko, na którym leżał ich ojciec. Był już przytomny, jednak wciąż słaby. Kardiomonitor rejestrował pracę jego serca. Izzy przywitała się z nimi i usiadła na krześle.
- Lekarze mówią, że ja i Roxie wyjdziemy jutro. Tata będzie musiał zostać tutaj jeszcze kilka tygodni. Jego stan jest wciąż niestabilny. Dusił się w nocy, ma problemy z oddychaniem i połamane kości. - Poinformowała mama.
- Nie wiem czy mam się cieszyć czy płakać. - Powiedziała Izzy.
- Raczej cieszyć. W wypadku nikt nie zginął, ale kierowca tira i motocyklista będą mieli sprawę w sądzie, jechali niezgodnie z przepisami. - Melanie nie była zadowolona. - Będziemy musieli zeznawać..
- Wiem mamo. Mówili w telewizji o tym wypadku. Autostrada była zamknięta. Jechaliśmy przez okoliczne miejscowości. Dwie godziny dłużej niż powinniśmy.
- Najważniejsze, że przyjechaliście cali i zdrowi. Nieważne jak długo jechaliście.
- Tak mamo, gdyby nie to, że Sean z Cass po nas przyjechali i gdyby nie mój sen, nawet byśmy nie wiedzieli... - Izzy uświadomiła sobie co powiedziała dopiero po fakcie.
- Jaki sen słonko ? - Zaciekawiła się mama.
- No taki zwyczajny sen... - Tłumaczyła Izzy. - Nic takiego.
- Izzy. - Mama zgromiła ją wzrokiem.
- Śnił mi się ten wypadek... - Powiedziała Izzy.
- Oj, kochanie... - Melanie ją przytuliła. Kobieta nie do końca rozumiała o co tak na prawdę chodzi. Nie wiedziała, że to, co się stało, jak i to, co miało się stać, jest bardzo związane ze snami jej córki. Izzy posiadała niezwykle rzadki dar przewidywania. Dlatego zawsze udawało jej się unikać kłopotów. Można powiedzieć, że był to szósty zmysł. Być może wydaje się, że jest to coś niezwykłego i przydatnego. Jednak czy na pewno ?


środa, 6 maja 2015

Rozdział 7

Izzy weszła do swojego pokoju. Miała na sobie koszulę i szlafrok.  Nie była jeszcze zmęczona. Usiadła na łóżku i włączyła telewizor. Jednak nie mogła skupić się na oglądaniu filmu. Mama nie odbierała telefonu. Postanowił zadzwonić do Davida.
W tym samym czasie, Hoboken.
David leżał na łóżku, oglądając powtórkę jakiegoś serialu. Cassandra krzątała się po kuchni. Chłopak co chwilę patrzył na telefon, jakby czekał  na jakąś wiadomość. Nie był to pierwszy dzień, kiedy wpatrywał się w telefon. Mówił sobie, że to już koniec, że odpuścił, ale mimo tego wciąż nerwowo sprawdzał czy nie ma żadnej wiadomości.
Chłopak odkąd Izzy się przeprowadziła nie mógł znaleźć sobie miejsca. Nie wychodził z domu, nie spotykał się ze znajomymi. Tęsknił, ale udawał, że wszystko jest w porządku. Z pełnego radości, energicznego chłopaka stał się przybitym i smutnym brunetem z jeszcze smutniejszymi oczami. Kochał Izzy, ale nie był w stanie jej tego powiedzieć, przynajmniej nie w tej chwili, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że dziewczyna już od dawna o tym wiedziała. Myślał o niej każdego dnia przed zaśnięciem. Każdej nocy śnił o dziewczynie o pięknych czarnych jak noc oczach i długich włosach. O dziewczynie, która już jako dziecko była bardzo piękna. Tego wieczora też o niej myślał, zastanawiał się jak zareagowałaby na to, że ją kocha. Jego rozmyślania przerwały wibracje telefonu. Chłopak mało nie wrzasnął ze szczęścia, kiedy zobaczył kto do niego dzwoni. Izzy. Na wyświetlaczu pokazało się zdjęcie dziewczyny i zielona słuchawka. David odebrał:
- Hej. - Powiedział szczęśliwy, jak mały chłopiec cieszący się z zabawki.
- Hej, obiecałam, że zadzwonię, więc dzwonię. - Powiedziała dziewczyna.
- To było kilka dni temu. - Przypomniał jej David, chociaż wcale nie był na nią o to zły.
- Szczegóły. - Zaśmiała się dziewczyna. - Co słychać. - Spytała.
- No.. jest okey. - Skłamał. - A co u ciebie?
- No chyba też. - Odpowiedziała.
- No to opowiadaj. - Zachęcił ją David.
Izzy opowiedziała mu o wszystkim co się ostatnio wydarzyło. Chłopak słuchał z zainteresowaniem jak na najciekawszym wykładzie. Pod koniec rozmowy:
- Izzy.. jest jeszcze jedna sprawa, o którą chciałem spytać. - Powiedział niepewnie chłopak. - Właściwie to chciałem ci o czymś powiedzieć.
- No to mów. - Stwierdziła Izzy, spodziewała się tego, co powie.
- No więc tak. - Przełknął ślinę na tyle głośno, że Izzy była w stanie to usłyszeć. - Kocham Cię. I to w zasadzie tyle. Nic więcej nie mam do powiedzenia. To chyba nie wymaga dłuższego tłumaczenia.
- Wiem o tym. - Powiedziała. - Od dawna.
Chłopaka to zdziwiło. Był pewny, że nikomu o tym nie mówił.
- Skąd Ty o tym..?
- Powiedziałeś mi. Wtedy, kiedy Cass była na imprezie z Jeremim. Wszystko mi powiedziałeś. Byłeś pijany. Potem trudno mi było udawać, że o tym nie wiem, ale jakoś mi się udawało. A potem się przeprowadziliśmy i nie musiałam już udawać.. - Wyjaśniła dziewczyna.
- Muszę to przemyśleć. - Powiedział David.
- No dobrze. - Odparła smutna. - Nie chciałam powiedzieć niczego, co..
- Nie szkodzi. Dobranoc. - Powiedział i odłożył słuchawkę.
W ten sposób jeden z lepszych od dłuższego czasu wieczorów Dawida stał się z powrotem tak zły jak poprzednie. Chłopak był zły na siebie za to, że w ogóle wypił wtedy alkohol. Najgorsze było dla niego to, że niczego z tego dnia nie pamiętał. Był też trochę zły na Izzy za to, że wcześniej mu o tym nie powiedziała. Było około dwudziestej drugiej. Wyszedł z domu. Nie było go całą noc.
Tymczasem w Newton Izzy szykowała się już do spania. Wyłączyła telewizor, poprawił poduszki i ułożyła książki na biurku. Zapaliła nocną lampkę i zgasiła duże światło. Położyła się do łóżka  i już miała gasić lampkę, kiedy do jej pokoju weszła Linsey.
- Telefon do ciebie. - Podała jej słuchawkę.
- Tak? - Spytała Izzy.
- Cześć skarbie, tu mama. Zepsuł nam się samochód. Zatrzymaliśmy się w hotelu i powinniśmy być w domu jutro po południu lub wieczorem. Przepraszam, że nie zadzwoniliśmy wcześniej, ale padł mi telefon, a tata swój zostawił w Newton. - Powiedziała Melanie spokojnym głosem.
- Dobrze mamo, czekamy na was. - Powiedziała Izzy. - Wracajcie bezpiecznie.
Melanie rozłączyła się. Izzy wyszła z pokoju i udała się do sypialni rodziców. Telefon jej ojca rzeczywiście leżał na toaletce. Zdziwiło ją to trochę, bo toaletka była "terytorium" mamy i nie wolno było nic z niej zabierać ani dokładać. Przełożyła telefon na nocną szafkę i wróciła do pokoju. Izzy zawsze była idealistką. Nic nie miało prawa być inaczej niż powinno, mimo iż w jej życiu dużo rzeczy działo się nie tak, jak ona to sobie wymarzyła. Dręczyło ją trochę poczucie winy. Może nie powinna mówić mu, że o tym wiedziała? Nie chciała sprawiać mu przykrości, nie chciała też męczyć się z tym, że musi ukrywać prawdę. Przecież nigdy nie kłamała. Na sercu było jej lżej, ale w jej głowie działy się teraz nie wyobrażalnie straszne rzeczy. Nie chciała już o tym myśleć, położyła się spać.
Następnego dnia rano śniadanie znów czekało na jej nocnym stoliku. Czyżby znów późno wstała ? Było pięć po ósmej. Wszyscy byli jeszcze w jadalni, więc dlaczego ona dostała śniadanie do łóżka? Zorientowała się, że drzwi balkonowe są otwarte. - Carter. - Pomyślała. Wstała, aby zamknąć okno, ku jej zdziwieniu chłopak wciąż jeszcze siedział na barierce balkonu.
- Cześć. - Powiedziała spokojnym głosem. Zawsze ją zastanawiało jak on się tutaj dostaje. Dlaczego nigdy nie wchodzi przez normalne drzwi? Poza tym musi dobrze znać dom, żeby wiedzieć gdzie kto ma pokój.
- Witaj. - Uśmiechnął się do niej.
- Co tutaj robisz? Powinieneś być w jadalni jak wszyscy. Z resztą ja też tam zaraz pójdę.
- Nie pójdziesz. - Zabronił jej chłopak. - Tam nikogo nie ma. Linsey przyniosła Ci śniadanie tutaj. Wszyscy dzisiaj jedzą w altanie nad jeziorkiem. - Wytłumaczył.
- No dobrze. Zjesz ze mną? - Zapytała, chyba z grzeczności. Tego dnia nie miała na nic ochoty. Chciała, żeby jej rodzic wrócili do domu. Strasznie się o nich bała. Carter chyba wyczuł to, że Izzy nie jest dzisiaj w najlepszym nastroju, ponieważ odmówił. Wytłumaczył się, że jadł już śniadanie w domu. Izzy nawet nie zastanawiała się czy kłamie. Chociaż było to oczywiste.
- Może ja już pójdę. - Zaproponował Carter.
- Nie trzeba, możesz zostać, jeśli masz ochotę.
- Nic mnie tu nie trzyma. - Uśmiechnął się i zeskoczył z barierki balkonu. Izzy znów wyjrzała za barierkę, ale nic mu się nie stało szedł w stronę stajni spokojnym krokiem.
Tymczasem, Hoboken.
Cassandra dzwoniła do Davida odkąd wyszedł wieczorem z domu, ale nie udało jej się do niego dodzwonić. Chłopak odebrał dopiero rano.
- Czego chcesz? - Zapytał z wyrzutem.
- Gdzie ty do jasnej cholery jesteś?! Martwię się o ciebie, wiesz, że w moim stanie to nie wskazane.. - Zaczęła Cass
- Sama się o to prosiłaś! Jakbyś nie spała z kim popadnie to nie byłabyś teraz w ciąży. - Rzucił David. - Zobacz kim jesteś. Głupią, pyskatą siedemnastolatką, która nawet nie ma chłopaka, a jest w ciąży. Co ci to dało, że jeździłaś do ojca ? Nic. Tylko tyle, że musiałaś być spokojna. A teraz wyszłaś na puszczalską zdzirę, brawo siostrzyczko. - David wykrzyczał jej to wszystko przez telefon.
W oczach Cass pojawiły się łzy. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale usłyszeć coś takiego od własnego brata to było dla niej za dużo. Rozłączyła się i rzuciła telefonem gdzieś w kąt.
-WIEEEEEM!!! - Wykrzyczała na cały głos, ale i tak nikt nie mógł jej usłyszeć. Siedziała teraz sama w pustym domu. Jej brat włóczył się gdzieś pijany po mieście. Jej najlepsza przyjaciółka była teraz czterysta kilometrów od niej i tak na prawdę wcale już nie była jej przyjaciółką. Życie Cassandry nie wyglądało normalnie już odkąd Izzy przyszła na jej urodzinową imprezę. Już od wejścia czuła, że coś złego stanie się na tej imprezie. Niestety sama na to pozwoliła. Czuła się teraz winna za wszystkie krzywdy, które przytrafiły się jej przyjaciołom. Chciałaby wszystko naprawić, ale nie potrafiłaby spojrzeć Izzy w oczy i po prostu z nią porozmawiać.Nie oczekiwała nawet, że dziewczyna jej wybaczy. Po prostu chciała mieć w niej oparcie. Teraz nie miała nikogo. Płakała, sama w pustym domu. Nic nie było w stanie poprawić jej humoru.
Do drzwi zadzwonił dzwonek. Cass wytarła łzy chusteczką i otworzyła. Ku jej wielkiemu zdziwiemiu w drzwiach stał Sean. Chłopak był mokry i zmęczony. Na dworze padało i widać było, że biegł. Nie mieszkał wcale daleko, ale lubił biegać.
- Cześć. - Powiedziała Cass pociągając nosem.
- Cześć. Jest David? - Zapytał chłopak tak, jakby nie obchodziły go łzy dziewczyny.
- Nie ma. Wyszedł wczoraj i nie wrócił. - Wyjaśniła.
- Mogę wejść? - Powiedział, przekraczając próg domu.
Cassandra odsunęła się i wpuściła go do środka. Chłopak usiadł w salonie i włączył telewizor. Cassandra poszła na górę, przyniosła mu kilka rzeczy Davida, żeby się przebrał. Zajęło mu to nie całe dwie minuty i już z powrotem siedział przed telewizorem.
Poranne wydanie wiadomości:
Groźny wypadek na autostradzie numer pięćdziesiąt pięć. Dwa samochody osobowe zderzyły się z tirem. Pięć osób w stanie ciężkim trafiło do szpitala w Hoboken.
Kiedy pokazano zdjęcia Sean nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Był tam samochód mamy Izzy. Widać było małą Roxie w kartce. Cassandra również to dostrzegła. Chłopak zerwał się z kanapy, ubrał buty i już chciał wychodzić, kiedy Cassandra złapała go za rękę.
- Chcę iść z Tobą. - Zakomunikowała.
- Ubierz się. Pójdę do cioci po samochód.
Po pięciu minutach byli już w trasie. Dojechanie do szpitala zajęło im około piętnastu minut. Weszli do środka i zaczęli pytać o Roxtone'ow.
Newton.
Rodziców Izzy wciąż nie było w domu. Dziewczyna bardzo się o nich martwiła, ale starała się ukryć swój niepokój. Nie była w końcu sama. Była z ludźmi, którzy przez ostatnie kilka tygodni stali się dla niej jak druga rodzina.
Mijała już szesnasta. Izzy postanowiła zadzwonić do mamy. Jednak jej komórka nie odpowiadała. W tym momencie usłyszała dźwięk otwieranej bramy, wyszła na balkon, już chciała krzyknąć "mamo" w stronę jadącego samochodu, kiedy dostrzegła, że za kierownicą siedzi Sean, a obok niego Cassandra.
Dziewczyna mało nie zemdlała. Na dole obok samochodu pojawił się Carter. Izzy zbiegła ze schodów i wyszła na dwór. Cass właśnie wysiadała z samochodu.
- Co... Co wy tu robicie? - Wyjąkała.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia. - Rzucił zza kierownicy Sean.- Twoi rodzice mieli wypadek.
Izzy mało nie zemdlała - A więc moje sny - Pomyślała. - Na prawdę się sprawdzają.
- Jadę z wami. - Powiedział nieufnie Carter.
- Dobra wsiadaj. - Powiedział Sean. - Musimy się spieszyć, bo autostrada jest zamknięta, będziemy jechać przez wszystkie okoliczne wioski.
Kiedy cała czwórka siedziała wyjechała już z Newton, telefon Izzy zaczął dzwonić. Dziewczyna nie zorientowała się nawet kiedy zaczęła płakać. Sean zatrzymał się na stacji benzynowej, a Izzy odebrała telefon. Odezwał się David, ale nie miała ochoty z nim rozmawiać, więc tylko go spławiła. - Szybciej, szybciej. - Powtarzała sobie w myślach. Serce waliło jej jak dzwon. Sean zapłacił i mogli jechać dalej. Tym razem Carter usiadł z przodu, obok kierowcy, a Cassandra zajęła tył. Widziała zdenerwowanie Izzy. Widziała jej łzy spływające po policzkach. Chciała jakoś zareagować, coś powiedzieć, ale nie zdobyła się na odwagę, żeby wypowiedzieć choćby słowo w stronę Izz. Izzy nie mogła się uspokoić przez dobrą godzinę. Było już prawie południe, a ona była zmęczona płaczem. W końcu Cass odważyła się i półgłosem powiedziała:
- Przepraszam Izzy.
Dziewczyna popatrzyła na przyjaciółkę, po której policzku spływała łza. Cassandra nigdy nie płakała, kiedy kogoś przepraszała. Izzy widziała, że robi to szczerze. Nic nie powiedziała. Przytuliła ją. Cass zrozumiała od razu, przeprosiny przyjęte. W ciągu czterech długich godzin jazdy, ten moment był najprzyjemniejszy. W końcu dotarli do szpitala.
- Dzień dobry. - Powiedział Sean do pani w okienku, oznaczonym "informacja" - Byłem tu dzisiaj rano, pamięta pani? Pytałem o Roxtone'ów.
- Tak pamiętam, ale nie jest pan członkiem rodziny, więc nie mogę udzielić panu informacji na temat zdrowia pacjentów. - Poinformowała kobieta.
- Tak, wiem. Ale to jest ich córka. Izzy. - Przyciągnął do siebie dziewczynę.
- No dobrze. W takim razie proszę ze mną. - Kobieta wstała z krzesełka i wyszła z pokoiku.
Cała czwórka udała się za pielęgniarką.. Najpierw jechali windą, której ściany miały nieprzyjemny zielony kolor. Izzy znała ten kolor. Znała te ściany. Wiedziała nawet na jaki oddział prowadzi ich pielęgniarka. Kiedy jej brat miał wypadek również tutaj była. Kiedy Cass zabrała karetka też tutaj była. OIOM. Widniał napis nad podwójnymi drzwiami.
- Pojedynczo. - Powiedziała oschle pielęgniarka.
- Ja pójdę. - Postanowiła Izzy.
- Ubierz fartuch. - Pielęgniarka podała jej zielony cienki fartuch. - Ciekawe przed czym ma mnie chronić - Pomyślała Izzy.
Kiedy weszli na oddział unosił się na nim znajomy zapach. Wszystko było sterylne. Izzy przez szybę dostrzegła mamę i Roxy leżące na łóżkach obok siebie. Weszła do sali. Roxy była nieprzytomna, ale mama czuła się już całkiem świetnie.
- Tak się martwiłam! - Dziewczyna rzuciła się matce na szyję.
- Ja też się bałam, skarbie. - Mama pocałowała dziewczynę w czoło.
- Gdzie tata? - Spytała po chwili.
- Operują go. Przeniosą mnie niedługo na inny oddział. - Poinformowała mama.
- Długo go operują? - Dopytywała się Izzy.
- Około siedem godzin. - Odpowiedziała mama, kładąc głowę na poduszkę.
Nagle w drzwiach stanął lekarz. Operacja skończona.

środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział 6

Izzy obudziła się o szóstej rano jak nigdy. Słońce witało ją swoimi pierwszymi promieniami. O tej godzinie Newton wyglądało przepięknie. Izzy stanęła na balkonie w koszuli nocnej. Patrzyła na rozległe łąki i las. Promienie słońca, wciąż jeszcze lekko różowe, odbijały się od idealnie gładkiej tafli jeziora. Słychać było śpiew ptaków i szum delikatnego wiatru w koronach drzew. Na jeziorze zaczęły powstawać piękne fale i można już było usłyszeć rżenie koni. Izzy widziała jak drzwi jednego z trzech, stojących na posesji małych domków, otwierają się i pojawia się w nich Linsey, za raz za nią Larry i owczarek niemiecki Rex. Cała trójka szła w stronę domu. Po chwili zerwał się silniejszy wiatr. Izzy weszła do pokoju po szlafrok.Wyszła z powrotem na balkon. Carter i pan Johnson szli w stronę stajni, aby wypuścić konie. Słońce pokazało się już w całości i raziło dziewczynę po oczach. Od strony bramy docierał do niej mało przyjemny dźwięk szarpanych wiatrem łańcuchów, potem usłyszała szczekanie Rexa. - Zapowiada się kolejny piękny dzień. - Pomyślała. Izzy była dobrą obserwatorką, nie potrzebowała dużo czasu, aby zobaczyć szczegóły, których Ty na pewno od razu byś nie zobaczył. Widziała, że Carter patrzył się w jej stronę, ale kiedy zorientował się, że stoi na balkonie zajął się pracą. Dostrzegła, że pies był na smyczy, chociaż był bardzo daleko od niej. Cały widok przeanalizowała w swojej głowie jeszcze raz. Larry zaczynał pracę. Linsey przyszła zrobić śniadanie i posprzątać. Pan Johnson pewnie, jak zwykle, patrzył jak Carter wyprowadza konie na padok, żeby posprzątać w stajni. Wszystko było takie.. normalne i zwyczajne. W mieście co chwilę się coś działo. Słychać było karetki pogotowia jeżdżące tam i z powrotem, czasem trąbienie samochodów. Widać było jak codziennie rano ludzie idą do pracy i do sklepu. Potem jak wracają, jak gasną latarnie na ulicach i jak otwierają się sklepy. Widać było jak miasto budzi się do życia. Tutaj, dzisiaj, teraz Izzy nie wiele mogła zobaczyć kilkoro ludzi i psa, którzy jak zawsze szli do pracy. Nie robili nic innego poza pracą. Wydało jej się to chore. Ale z drugiej strony. Linsey, kiedy akurat nie gotuje i nie sprząta to siedzi z jej mamą i pije kawę. Larry spaceruje z psem na smyczy tylko cztery razy w ciągu dnia i, jak wynika z harmonogramu, raz w nocy. Przez resztę czasu albo siedzi w pracowni i zajmuje się oglądaniem zapisu z monitoringu, albo je z nimi wszystkie posiłki. Pan Johnson nigdy nie pracuje. Przynajmniej Izzy nie widziała, żeby pracował. Zawsze tylko patrzy na Cartera, a jeśli ten zrobi coś źle, pokazuje mu jak należy to robić. Ale sam nigdy nie robi niczego. Carter nie ma zbyt wiele pracy. Być może dlatego, że Izzy ciągle mu w niej przeszkadza. Spędzają bardzo dużo czasu razem, ale Izzy nigdy nie słyszała, żeby ktoś się na to skarżył. Jednak mimo tego idealnego porządku, gdzie wszystko wydaje się być aż nazbyt idealne Izzy wydaje się, że coś z tymi ludźmi jest nie tak. Że nie powiedzieli jej wszystkiego o tym domu. Tylko dlaczego? Izzy od zawsze interesowała się "rozwiązywaniem" zagadek. Czuła, że tu coś jest nie tak i chciała się dowiedzieć co. Ale w tej chwili nie wiedziała jak sobie poradzić ze swoimi problemami. Jedyną bliską osobą, która nie sprawiała jej żadnych problemów i przykrości był Carter. Kiedy Izzy rozmyślała o tym wszystkim chłopak popatrzył się w jej stronę i uśmiechnął. Odwzajemniła uśmiech w weszła z powrotem do pokoju.
Ubrała się i zeszła na dół. Drugie drzwi w okrągłym ganku prowadziły do jadalni. Izzy rzadko tu jadała. Jednak lubiła to pomieszczenie było duże i pełne światła, było w nim aż sześć okien. Na jednej ze ścian wisiał przepiękny, duży obraz przedstawiający dom od strony jeziorka. Na środku pomieszczenia stał wielki prostokątny stół. Dookoła było ustawione dwanaście krzeseł. Każde krzesło było obite pięknym, gładkim czerwonym materiałem. Izzy skojarzył się on z aksamitem, jednak nie był tak delikatny. Nad stołem nisko wisiały dwa ogromne żyrandole. Wyglądały jak z jakiegoś muzeum. Jednak nie tkwiły w nich świeczki a żarówki. Kinkiety na ścianach były w podobnym stylu. Pod ścianą, na przeciwko okien stała witryna i komoda, w których znajdowała się zastawa stołowa, sztućce oraz serwetki i obrusy. Drzwi były w kolorze dębu, ale na pewno nie były dębowe. Kiedy już napatrzyła się na piękno tego pomieszczenia usiadła na jednym z krzeseł i czekała na śniadanie. Stary zegar z kukułką, która prawdopodobnie już nie "kuka", wskazywał w pół do ósmej. Czyli idealna pora na śniadanie. Po pięciu minutach dziewczyna usłyszała dźwięk tłuczonego szkła i krzyk kobiety:
- Cholera! - Wykrzyknęła Linsey, która upuściła w ganku dwa talerze zupy mlecznej.
- Nic się nie stało Linsey. Pomogę ci z tymi talerzami. - Zaproponowała Izzy.
Dziewczyna poszła do kuchni i przyniosła resztę talerzy z zupą mleczną. Linsey w tym czasie zdążyła posprzątać dwa rozbite i nalać zupy do nowych. O ósmej wszyscy razem przy stole jedli śniadanie.
Linsey opowiedziała wszystkim co się stało.
- Jak to możliwe - Powiedział pan Johnson - że upuściłaś dwa talerze jednocześnie?
- Chciałam otworzyć sobie drzwi. - Wytłumaczyła.
- Pyszne śniadanie -Powiedziała pani Sparx odsuwając od siebie pusty talerz.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się Linsey, jakby było to oczywiste. Od piętnastu lat robi posiłki w tym domu i nikt nigdy się na nie nie skarżył.
Wszyscy już zjedli. Przy stole został tylko Carter i Izzy.
- Ładnie wyglądasz w piżamie. - Mrugnął okiem, jakby to była drwina.
- Co cię dziś wzięło na komplementy? - Odgryzła się.
- Taki piękny dzień, a tu taka szkarada wychodzi na balkon z samego rana. - Zaśmiał się chłopak.
- Mówisz o sobie? Prawdopodobnie dlatego zaczęło padać. - Uśmiechnęła się do niego.
- Nieźle Roxtone, nieźle. Idzie ci coraz lepiej. Niedługo będziesz tak dobra jak ja. - Zaczął żartować. Na dworze rzeczywiście zbierało się na burzę.
- Nie będę tak chamska jak ty! - Rzuciła w jego stronę.
- Już jesteś! - Wystawił jej język.
Izzy poczuła się jakby była z powrotem w przedszkolu.
- Ścigamy się! - Krzyknęła wstając od stołu. - Kto pierwszy na sianie!
Wybiegła przez drzwi balkonowe na dwór, a Carter za nią. Nie cieszyła się długo pierwszeństwem, w połowie drogi Carter złapał ją za biodra, przestawił obok siebie i pobiegł dalej. Izzy była nieco zdezorientowana zatrzymała się w miejscu i patrzyła jak przyjaciel rzuca się na siano.
- Jak dzieci! - Krzyknął Larry, który właśnie odbywał poranny obchód.
- Jak wieczne dzieci! - Krzyknęła Izzy, która nagle się obudziła i rzuciła na siano obok Cartera.
- Macie zamiar tak robić codziennie ? - Zapytał ochroniarz. - Mogę ci zanieść to siano do pokoju. - Zażartował.
- My i tak robimy tak prawie codziennie. - Carter usiadł na sianie.
- Nie macie już zbyt wiele czasu na zabawę, zaraz będzie padać. - Powiedział ochroniarz kontynuując spacer.
- Czy uważasz, że jestem dziecinna? - Powiedziała Izzy kładąc kosmyk włosów pod nosem.
- No skądże. - Odpowiedział Carter robiąc dokładnie to samo z jej włosami. - Moje wąsy są lepsze. - Stwierdził.
- Kłóciłabym się. - Powiedziała wyrywając chłopakowi z ręki kosmyk swoich włosów.
- Serio zbiera się na deszcz. Co będziemy robić ? - Zapytała z zaciekawieniem Izz.
- Teraz panno Roxtone należy zaprowadzić konie do stajni. - Zaczął się wygłupiać Carter.
- Ależ naturalnie, panie Johnson. Pytałam co będziemy robić potem? - Izzy załapała o co chodzi.
- No cóż potem należy pójść do domu i wypić piwo. - "Piwo" powiedział już normalnie.
- Nie piję piwa. - Powiedziała Izzy stanowczym tonem.
- To musi pani zacząć, panno Roxtone. - Powiedział chłopak podnosząc się z siana. - Dasz się zaprosić do mnie na piwo?
- Dam. - Uśmiechnęła się Izz.
- A teraz musimy iść zamknąć konie. - Powiedział Carter. Dziewczynie imponowało to, jak sumiennie wypełnia on swoje obowiązki. Nie zwracał uwagi na to, że ona na niego czeka, najpierw praca, potem dziewczyny. Zaczął wiać już całkiem nieprzyjemny wiatr. Carter podszedł do Izz i dał jej swoją bluzę. Oczywiście, nie był jakiś szczególny gest. Po prostu, po przyjacielsku, przecież on jest gejem.
Po półgodzinie zaczęło kropić. Konie stały już w stajni, Carter zamknął zasuwę. Praca skończona. Oboje bardzo szybkim tempem poszli do domu Cartera. Izzy dopiero z bliska zobaczyła, że dom był nie dawno budowany. Świadczył o tym przede wszystkim kolor ścian i dachówki. Kiedy weszli do środka poczuli przyjemne ciepło.
- Zrobić ci herbaty? - Zaproponował Carter.
- Nie trzeba. - Odpowiedziała Izzy. - Ale możesz nalać mi trochę wody.
- Trzymaj. - Podał jej szklankę z wodą. Dziewczyna zdjęła jego bluzę, a on odwiesił ją na wieszak.
- Zapraszam do mnie. - Powiedział Carter, wskazując schody.
Cała góra domku była pokojem Cartera. Stało tam łóżko sypialniane, kanapa, telewizor, fotele. Na biurku stojącym w kącie pokoju znajdował się laptop, a na przeciwko biurka lodówka.
- Masz lepszy pokój ode mnie. - Powiedziała po chwili Izzy.
- Czy ja wiem. Jest.. zwyczajny.
Usiedli na kanapie i włączyli telewizor. Izzy nie pamiętała już kiedy ostatni raz oglądała jakiś serial. W jej pokoju również znajdował się telewizor, ale dziewczyna większość czasu spędzała z Carterem. Nie miała czasu ani siły na oglądanie telewizji. Izzy oparła głowę o ramię Cartera i poczuła się senna. W telewizji leciało "Glee". Dziewczyna zasnęła.
Jakieś dzieci. Jakieś samochody. Wypadek. Krew. Mnóstwo krwi. Karetki. Straż pożarna. Pogotowie. Policja. Krzyk. Dzieci. Płacz. Łzy. Ludzie. Wrzaski. Do domu. Do domu. Deszcz.
Izzy zerwała się jak poparzona.
- Wszystko okey? - Zapytał trochę zaniepokojony Carter.
- Wszystko okey. - Uspokoiła go dziewczyna. - Przyśnił mi się wypadek.
- Jaki ? - Spytał.
- Nie mam pojęcia. Wypadek. Krew. Dzieci, jakiś płacz. Nie wiem.
- Uspokój się. - Chłopak ją przytulił. - To tylko sen.
Nagle na dworze zrobiło się przeraźliwie jasno. Słychać było rżenie koni i huk. Oboje wyjrzeli przez okno. Stajnia płonęła. Carter ubrał buty podał Izzy płaszcz przeciw deszczowy sam wziął dla siebie drugi i wybiegli na dwór. Carter otworzył zasuwę i zniknął we wnętrzu płonącej budowli. Z domu wybiegła Linsey krzycząc, że straż pożarna już jedzie, Larry pobiegł otwierać bramę. Izzy stała jak wryta. Nie wiedziała co zrobić. To znaczy wiedziała, ale nie była w stanie. Sparaliżował ją strach. Carter nie wychodził z płonącego budynku. Poszedł otworzyć konie. Izzy już słyszała tętent kopyt i zobaczyła pierwszego konia, potem kolejne. Na samym końcu wyszedł Carter, był trochę brudny od dymu i sadzy, ale poza tym nic mu się nie stało. Podszedł do Izzy i coś mówił, ale dziewczyna nie była w stanie go zrozumieć. Dookoła panował chaos. Pojawiła się straż pożarna. Pan Johnson uspokajał konie. Przestawało padać. Strażacy lali wodę. W końcu po dwóch lub trzech godzinach udało im się ugasić pożar.  Izzy stała wciąż w tym samym miejscu i nie wiedziała co powiedzieć.
- Izzy! - Krzyknął Carter. - IZZY!! do cholery!
Dziewczyna ocknęła się i popatrzyła na niego.
- Co się z tobą dzieje?! - Zapytał wyraźnie zdenerwowany.
- To.. To mi się śniło. - Wymamrotała.
- Co? - Zapytał, już spokojniej.
- Pożar, konie, deszcz, woda, rżenie. Wszystko, rozumiesz? Przyśniło mi się to. - Powiedziała roztrzęsiona.
- Kiedy?
- Wczoraj. - Odparła. Z jej oczu poleciały łzy.
- No już spokojnie. Wszystko jest okej. Nic się nie stało, zobacz. - Wskazał palcem na swojego ojca, który właśnie wprowadzał zwierzęta z powrotem do stajni. - Pożar uszkodził tylko fragment dachu. W tamtej części budynku przez jakiś czas po prostu nie będzie koni. To tam uderzył piorun. Trzeba to tylko naprawić. Nie denerwuj się już. Chodź do domu.
Carter odprowadził ją i jeszcze raz usłyszał o jej dziwnym śnie. Tym razem śnili jej się rodzice. Dziewczyna bała się, że może im się coś stać. Że ten wypadek, krzyk, płacz dziecka. Że to może mieć jakikolwiek związek z nimi. Carter starał się ją uspokoić. W końcu mu się udało. Zasnęła. We własnym domu. We własnym łóżku. Patrzył na nią jeszcze chwilę i wyszedł. Balkonem, jak zwykle.
Izzy obudziła się dopiero rano. Carter siedział na brzegu jej łóżka.
- Cześć. - Powiedział, jakby to było zupełnie zwyczajną rzeczą, że siedzi o ósmej rano w jej pokoju.
- Hej. - Powiedziała, ziewając.
- Przyniosłem ci śniadanie. Trochę cię ominęło. - Podsunął jej tacę z jedzeniem.
- Co takiego? - Spytała.
- Okazało się, że szkody po pożarze są większe niż nam się wydawało wczoraj.
- To znaczy?
- Zginął jeden koń. - Poinformował ją ze smutkiem.
- Moi rodzice kupią nowego... - Powiedziała.
- Nie o to chodzi, to był twój koń. - Carter chyba nigdy nie był tak poważny.
Po policzku dziewczyny spłynęła łezka. A ten tydzień zapowiadał się taki udany.
Po śniadaniu postanowiła się ogarnąć. Miała wciąż jeszcze siano we włosach i śmierdziała dymem. Nie lubiła tego zapachu. Koło dziewiątej była już gotowa. Carter cały czas był przy niej w domu. Tak jakby jej pilnował. Ale nie potrzebnie. Potem poszli na dwór pomagać przy przenoszeniu koni najpierw na padok, a potem do starej stajni. Izzy nie wiedziała o istnieniu żadnej innej stajni na terenie posiadłości. Zaciekawiło ją to i pracowała szybciej. W końcu po południu konie były już prowadzone do starej stajni. Przeszli cały lasek, żeby do niej dojść. Z balkonu z pokoju Izzy wydaje się być malutki, a w rzeczywistości jest ogromny. Za lasem była ogromna polana ogrodzona dookoła, a na jej środku stał budynek. Wielkością przypominał bardziej stary dom Izzy niż stajnię, ale nie mieli innego wyjścia. Konie zostały puszczone "luzem" nie były zamykane. Padok był ogrodzony to wystarczy. Kiedy już ostatnie trzy konie trafiły do starej stajni Linsey wołała wszystkich na kolację. Izzy zastanawiała się gdzie są jej rodzice powinni już być w domu. Ale wielka pieczeń odpędziła od niej złe myśli. Od śniadania nic nie jadła. Kiedy odeszli od stołu było około dziewiętnastej. Izzy wyszła na dwór, tuż obok niej pojawił się Carter.
- Ciężki dzień, co? - Zapytał z troską w głosie.
- Trochę tylko. - Odpowiedziała. - Czekam na rodziców.
- Jeżeli wyjechali z Hoboken o osiemnastej to będą tu dopiero koło dwudziestej drugiej, pod warunkiem, że nie będzie korków na autostradzie.
- Masz rację. Pójdę wziąć kąpiel.





poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Sean Michel Sparx

Sean to wysoki siedemnastolatek o silnej posturze, co zawdzięcza ciężkiej pracy nad własnym ciałem. Ma jasnobrązowe włosy, a jego spojrzenie mrozi krew w żyłach. Opalona cera niemal zlewa się z ciemnymi, wąskimi ustami. Do Hoboken przeprowadził się razem z ciotką, która go wychowuje. W wieku czterech lat stracił w wypadku rodziców, a odkąd skończył dwanaście lat pracował ze swoim wujkiem na budowie. Niestety, po śmierci wujka przeprowadzili się do miasta, gdzie rzucając się w uliczny wir pracy, próbowali pogodzić się z tragedią. Marzeniem Seana zawsze było skończyć college z dobrym wynikiem, aby w późniejszych czasach zostać jednym z najlepszych prawników w mieście.

środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 5

Izzy już od kilku tygodni mieszkała w pałacyku ciotki. Codziennie widywała się z Carterem. Chłopak stał się jej najlepszym przyjacielem. Opowiedziała mu o tym, co zrobiła jej Cass, kim są David i Sean i jak bardzo za nimi tęskni, mimo iż od dawna ani ona, ani oni nie odezwali się do siebie ani słowem. Nadal chciała wrócić do miasta. Do małego, szarego domku stojącego niedaleko szkoły obok parku, gdzie zawsze spotykali się ze znajomymi i szli na kawę.
Najbliższe miasto znajdowało się godzinę drogi z miejsca, gdzie teraz mieszkała i choć rodzice często tam bywali ona pozostawała w domu. Pragnęła wrócić do miasta, a jednocześnie coś trzymało ją w tym miejscu.
Tego dnia również była z Carterem jak zawsze rano czesali i karmili konie potem je siodłali i Carter uczył ją jeździć. Kiedy już zeszła z konia i dała mu ostatni kawałek marchewki zadzwonił jej telefon. Wydało jej się to dziwne, ponieważ zasięg był, jak twierdziła Linsey, tylko na balkonie i pierwszym piętrze domu. Izzy nie wiele myśląc odebrała telefon. W słuchawce usłyszała głos Davida:
- Cześć Izzy. Dzwoniłem do Ciebie trzy tygodnie temu, ale nie oddzwoniłaś. Co się z Tobą dzieje? - Spytał.
- He.. Hej. - Odpowiedziała. - Nie ma tu zasięgu i nie mogłam oddzwonić. - Uznała to za słabą wymówkę, bo przecież właśnie z nim rozmawiała.
- Okej, nic nie szkodzi. Wszystko u ciebie w porządku. Masz taki dziwny głos. - Zaniepokoił się David.
W tym czasie Carter wrócił ze stajni i spytał:
- Z kim rozmawiasz Iz?
- Kto to był? - Spytał David. - Słyszałem czyjś głos.
- To był Carter. Pracuje tu. - Wytłumaczyła Izzy. - Wiesz muszę kończyć. Napiszę Ci wieczorem esemesa.
- No dobrze, cześć. - Powiedział David. - Czekam do wieczora.
Rozłączyła się.
-Kto dzwonił? - Zapytał Carter.
- David. - Odparła niepewnie.
- Może z nim porozmawiaj. - Powiedział chłopak.
- A.. Ale nie umiem z nim rozmawiać po tym, co się stało. - Wytłumaczyła Izzy.
- Nie musisz się bać. Doskonale go rozumiem. - Powiedział chłopak.
- Jak to? - Spytała zaciekawina.
- Też kiedyś powiedziałem komuś, że go kocham, a potem tego nie pamiętałem.
- Ale to na pewno nie była Twoja najlepsza przyjaciółka. - Powiedziała Izzy, jakby doskonale znała całą historię.
- No nie, nie była. To był mój najlepszy kumpel. Teraz możesz się śmiać. - Powiedział chłopak, odwracając od niej wzrok.
- Nie będę się śmiać. Jestes..
- Gejem. - Przerwał jej w pół słowa. - Tak. Dlatego mam taki dobry kontakt z dziewczynami, ale wszyscy patrzą na mnie jakoś.. dziwnie. Jakbym był inny.
- Ale nie jesteś. Jesteś najmilszą osobą, nie licząc Linsey, jaką tu spotkałam. Na prawdę Cię lubię, Carter.
- Ja też Cię lubię Izzy. - Uśmiechnął się, a potem znów popchnął dziewczynę na stertę siana.
Izzy pytała go o wiele rzeczy. A on jak cierpliwa matka odpowiadająca na każde pytanie swojego dziecka, udzielał jej odpowiedzi. Kiedy wiedziała już wszystko, postanowiła, że ona i Carter będą najlepszymi przyjaciółmi. Kończył się czerwiec. Było gorąco. Izzy znów zaczęła ufać ludziom.
Tego dnia dziewczyna wstała wyjątkowo późno. Było około dziesiątej rano. Na jej nocnym stoliku stała taca ze śniadaniem, a obok leżała kartka - od mamy, dziewczyna od razu rozpoznała jej pismo.
Jesteśmy w Hoboken. Linsey, Carter, pan Johnson, pani Parx i Larry będą się Tobą opiekować. Nie będzie nas przez trzy dni. :)
Mama zawsze wiedziała jak poprawić córce humor. Naleśniki z serem. -Mmm pycha. - Pomyślała Izzy. Zjadła śniadanie i ubrała się, kiedy weszła do pokoju po telefon okno balkonowe było otwarte. Już chciała je zamknąć, kiedy zobaczyła, że na balkonie ktoś stoi. Przestraszyła się. Ale kiedy odsunęła firanę, zobaczyła Cartera. Był ubrany w jasne jeansy, koszulkę z napisem New Jersey play i czarną bluzę z kapturem.
- No, no. - Powiedziała Izzy. - Całkiem jak z miasta.
- Jedziemy dzisiaj z ojcem do Hoboken. Do mojego kuzyna. Przeprowadził się tam ostatnio. Chcesz jechać z nami? - Spytał.
- W sumie. O której jedziecie ? - Zaciekawiła się dziewczyna.
- Za jakąś godzinę. - Odparł.
- A wiesz gdzie dokładnie mieszka ten twój kuzyn ? - Spytała z nadzieją, że zna to miejsce.
- Na River street 52. Niedaleko..
- Szkoły i parku. - Weszła mu w słowo. - W moim starym domu. - Uśmiechnęła się.
- To jedziesz ? - Upewnił się.
- Jadę. Pokażę ci całe Hoboken. I być może poznasz moich znajomych.
- A twoi rodzice ? Przecież też są w Hoboken.
- Pewnie pan Ravel wrócił z zagranicy. Pojechali, żeby się dowiedzieć co z Cass.
- No to zbieraj się. Jedziemy. - Chłopak zeskoczył z balkonu. Dziewczynie wydawało się, że balkon jest wysoko i że mógł sobie coś zrobić. Wychyliła się za barierkę, żeby zobaczyć czy jej nowy przyjaciel niczego sobie nie zrobił. Ale widział już jak idzie w stronę stadniny.
Izzy ubrała na siebie czerwoną sukienkę, tą , w której była na urodzinach u Cass. Sukienka była idealna na tak ciepły letni dzień. Znalazła czerwone baleriny i dużą białą torebkę. Włożyła do niej dwie pary spodni, dwie bluzki i bieliznę. Skoro jej rodzice zostali na dłużej to czemu ona miałaby nie zostać. Popatrzyła na wiszący na ścianie kalendarz. Był dwudziesty dziewiąty czerwca. Były dwudzieste urodziny jej brata. - Dobrze się składa, że będę w Hoboken. Odwiedzę go. - Pomyślała, po czym wzięła torebkę, zapięła buty i zbiegła na dół. Przed wyjściem powiedziała Larremu, że jedzie z Carterem i panem Johnsonem do Hoboken. Ochroniarz uśmiechnął się tylko. Kiedy wyszła z domu Carter wraz z ojcem stali już w samochodzie przed domem. Mieli wielkiego, czerwonego nissana pickup-a.
- Idealnie pod twoją sukienkę. - Zaśmiał się pan Johnson, widząc Izzy w lusterku.
- Tak czułam, żeby ją założyć. - Uśmiechnęła się i usiadła obok Cartera.
Jechali ponad  cztery godziny. Carter ciągle marudził, że mu się nudzi, a Izzy za każdym razem kazała mu się cieszyć, bo w jej samochodzie nie było klimatyzacji. Dzień był wyjątkowo ciepły. Było około trzydziestu stopni Celsjusza. W radiu ciągle mówili, żeby uważać na upały, że lepiej zostać w domu i pić lemoniadę z lodem lub wybrać się nad jezioro. Jechali autostradą. Carter chwalił się znajomością marek samochodów. Izzy wsłuchiwała się w jego głos i muzykę lecącą w radio. W końcu usłyszała swoją ulubioną piosenkę. Wyciągnęła rękę w stronę radia i dała głośniej. Zaczęła śpiewać, Carter nie mógł się nasłuchać jej pięknego głosu w końcu poniesiony jej radością sam zaczął śpiewać piosenki, które znał. I tak minęły im ostatnie dwie godziny drogi. Dojechali do Hoboken około piętnastej. Tata Cartera zaparkował pickup-a dokładnie pod starym domem Izzy. Dziewczyna mało nie krzyknęła z zachwytu, gdy go zobaczyła. Dom rzeczywiście był niewiele większy od domu Cartera. Ale według chłopaka i tak wyglądał lepiej niż jego. W końcu weszli do środka. Przywitała ich mama Tonnyego - kuzyna Cartera - Alexandra.
- Cześć ciociu! - Krzyknął na wejściu Carter.
- Cześć kochani. Rozgośćcie się. - Uśmiechnęła się ciotka. - A co to za piękna dama spytała pokazując na Izzy.
- To moja przyjaciółka. Mieszkała kiedyś w tym domu. Postanowiła go zobaczyć. - Wytłumaczył Carter.
- Skoro zna dom, to pójdźcie razem po Tonnyego. Siedzi na górze. W tym małym pokoiku..
- Obok schodów. - Przerwała jej Izz.
- Dokładnie. To twój stary pokój? - Spytała pani Alexandra
- Tak. Kiedy się przeprowadziliśmy strasznie tęskniłam za tym domem.
- Nie dziwię się, kochana. - Powiedziała Alexandra. - Ten dom jest przepiękny.
Izzy i Carter poszli do Tonnyego. Chłopak bardzo się ucieszył widząc kuzyna z dziewczyną, jednak Carter wszystko mu wytłumaczył.
- Skoro znasz Hoboken to możesz nam  je pokazać, co ty na to? - Zaproponował Tonny.
- W porządku. Chociaż uważam, że nie ma tutaj nic nadzwyczajnego. Miasto jak każde inne.
- Każde miasto jest wyjątkowe. - Powiedział Carter, uśmiechając się do Izzy.
Wyszli z domu około siedemnastej. Izzy pokazała im wszystko to, co znała i lubiła w mieście. Park, szkołę, kawiarnię, pizzerię i kilka innych miejsc, w których lubiła przebywać. Ostatnim miejscem na jej liście był cmentarz. W kwiaciarni niedaleko kupiła dwie znicze i zapaliła jedną na grobie babci, a drugą na grobie brata. Powiedziała wszystkiego najlepszego Adam i przykryła znicz czapeczką.
Potem wrócili się do parku i usiedli na ławce. Był już wieczór i oglądali zachód słońca, kiedy nagle zadzwonił telefon Izzy. Zapomniała, że jest przecież w rodzinnym mieście i może tu spotkać znajomych. Odebrała:
- Widziałem cię na cmentarzu. Pewnie teraz siedzisz w parku. Będę za dziesięć minut.
Rozmówca rozłączył się. Wiedziała, że to był David. Lubił dzwonić w ten sposób. "Widziałem cię, wiem gdzie jesteś, za raz przyjdę" To było takie w jego stylu. Nie minęło dziesięć minut, a Izzy już zobaczyła idącego z psem n smyczy Davida.
- Cześć. - Powiedział. - Gdzie ty się podziewałaś, dziewczyno?! Wiesz ile rzeczy się zmieniło ostatnio.
- Wiem, masz psa. Przecież nienawidzisz zwierząt. - Odpowiedziała.
- To pies Hanah. Cassandra wróciła. - Poinformował ją David.
W jej oczach pojawiły się łzy, jednak żadnej nie uroniła. Milczała przez chwilę, żeby uspokoić nerwy i zapytała:
- Co u niej? Dawno się nie widziałyśmy. A co u Seana?
- Cassandra.. jest... w ciąży. - Wydukał. - A u Seana też chyba w porządku. Nie wiem od wypadku Cass i tego jej chłopaka, odkąd tata ją do siebie zabrał, nie rozmawiałem z Seanem.
- No tak przecież.. - Ugryzła się w język.
- Przecież co? - Ponaglił ją David.
- Przecież on się tak bardzo tym wszystkim przejął. - Skłamała.
Siedzieli we czwórkę w parku jeszcze przez chwilę. David opowiedział jej co się działo. Ale on nic mu nie opowiedziała. Rzuciła tylko:
- Wiesz gdzie mieszkam, możesz czasami przyjechać.
Kiedy odchodzili. Całą drogę do domu nie odezwała się do Cartera i Tonnyego. Nie chciała. Poza tym chłopcy szybko znaleźli interesujący ich temat. Kiedy weszli do domu pan Johnson stwierdził, że będą się już zbierać. Izzy poszła szybko do łazienki, przebrała się i była już gotowa. Pożegnali się i wyruszyli. Było około dwudziestej pierwszej.
Izzy była już śpiąca. W jej głowie kotłowały się myśli. Cieszyła się, że David się nie domyśla, że powiedział jej o swoich uczuciach. Jednak prawda była zupełnie inna. Dziewczyna zmęczona natłokiem myśli i zdarzeń oparła głowę o ramię przyjaciela i już po chwili spała jak dziecko.
Tymczasem David wrócił do domu. Zastał Cassandrę na kanapie, oglądającą jakiś serial.
- Wiesz kto dzisiaj był w Hoboken? - Spytał rozpinając bluzę.
- Izzy? - Spytała dziewczyna.
- Izzy. - Odparł chłopak.
- Serio?! - Wykrzyknęła Cassandra.
- Całkiem serio. Była tu. Na cmentarzu. U brata, na grobie. Dzisiaj są jego urodziny. Mogłabyś go odwiedzić. - Powiedział David do Cassandry.
- Nie muszę. - Odparła obojętnie.
- On cię kochał. - Nalegał David.
- On kochał samego siebie. - Powiedziała dziewczyna.
- Jak chcesz. - Westchnął David i poszedł na górę.
Z oczu dziewczyny popłynęły łzy.
Izzy obudziła się, kiedy pan Johnson zatrzymał się na stacji benzynowej. Dziewczyna była totalnie zdezorientowana. Carter powiedział jej która jest godzina, gdzie są i że za jakieś dwie godziny będą w domu. Myśli Izzy wciąż były związane z Hoboken, wszystkie dobre wspomnienia nagle wróciły. Dziewczyna miała ochotę płakać. Powiedziała o wszystkim Carterowi. Chłopak przytulił ją mocno i pocałował w czoło. Zdziwił ją ten gest.
- Dlaczego to zrobiłeś. - Spytała.
- Kiedy całujesz kogoś w czoło, mówisz mu tym, że może czuć się przy tobie bezpiecznie. - Uśmiechnął się do niej. Ona od razu zrozumiała. Odwzajemniła uśmiech i ponownie oparła głowę na jego ramieniu. Następnym razem obudziła się, kiedy już wjeżdżali w bramę posiadłości. Była tak zmęczona, że Carter musiał zanieść ją do jej pokoju. Przykrył ją kołdrą i patrzył chwilę jak zasypia. Potem wyszedł jak zawsze - przez balkon.

David Ravel

David - skromny siedemnastolatek. Wysoki z dobrze wyrzeźbioną figurą. Jego ciemne, średniej długości włosy zawsze są zaczesane do tyłu, przez co wyglądem przypomina Elvisa Presleya. Piękne, szmaragdowe oczy podkreślone zostały gęstymi rzęsami. Zaś ciemne, wąskie usta bardzo wyróżniały się na tle bladej cery. Jako starszy brat Cassandry bardzo się o nią troszczy i próbuje odgrywać rodzica, choć nie zawsze mu to wychodzi. Zastąpił dziewczynie ojca - Roberta - który wyjechał do Europy, gdy jego syn skończył dziesięć lat. Zostawił swoje dzieci z nianią, aby ta wychowała je zamiast jego. Po skończeniu szesnastu lat przeprowadził się z siostrą do nowego domu, znajdującego się w południowej części Hoboken. Nigdy nie wybaczył ojcu, że zostawił ich po śmierci swojej żony, Darlin, która odeszła zaraz po urodzeniu Cass.