środa, 6 maja 2015

Rozdział 7

Izzy weszła do swojego pokoju. Miała na sobie koszulę i szlafrok.  Nie była jeszcze zmęczona. Usiadła na łóżku i włączyła telewizor. Jednak nie mogła skupić się na oglądaniu filmu. Mama nie odbierała telefonu. Postanowił zadzwonić do Davida.
W tym samym czasie, Hoboken.
David leżał na łóżku, oglądając powtórkę jakiegoś serialu. Cassandra krzątała się po kuchni. Chłopak co chwilę patrzył na telefon, jakby czekał  na jakąś wiadomość. Nie był to pierwszy dzień, kiedy wpatrywał się w telefon. Mówił sobie, że to już koniec, że odpuścił, ale mimo tego wciąż nerwowo sprawdzał czy nie ma żadnej wiadomości.
Chłopak odkąd Izzy się przeprowadziła nie mógł znaleźć sobie miejsca. Nie wychodził z domu, nie spotykał się ze znajomymi. Tęsknił, ale udawał, że wszystko jest w porządku. Z pełnego radości, energicznego chłopaka stał się przybitym i smutnym brunetem z jeszcze smutniejszymi oczami. Kochał Izzy, ale nie był w stanie jej tego powiedzieć, przynajmniej nie w tej chwili, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że dziewczyna już od dawna o tym wiedziała. Myślał o niej każdego dnia przed zaśnięciem. Każdej nocy śnił o dziewczynie o pięknych czarnych jak noc oczach i długich włosach. O dziewczynie, która już jako dziecko była bardzo piękna. Tego wieczora też o niej myślał, zastanawiał się jak zareagowałaby na to, że ją kocha. Jego rozmyślania przerwały wibracje telefonu. Chłopak mało nie wrzasnął ze szczęścia, kiedy zobaczył kto do niego dzwoni. Izzy. Na wyświetlaczu pokazało się zdjęcie dziewczyny i zielona słuchawka. David odebrał:
- Hej. - Powiedział szczęśliwy, jak mały chłopiec cieszący się z zabawki.
- Hej, obiecałam, że zadzwonię, więc dzwonię. - Powiedziała dziewczyna.
- To było kilka dni temu. - Przypomniał jej David, chociaż wcale nie był na nią o to zły.
- Szczegóły. - Zaśmiała się dziewczyna. - Co słychać. - Spytała.
- No.. jest okey. - Skłamał. - A co u ciebie?
- No chyba też. - Odpowiedziała.
- No to opowiadaj. - Zachęcił ją David.
Izzy opowiedziała mu o wszystkim co się ostatnio wydarzyło. Chłopak słuchał z zainteresowaniem jak na najciekawszym wykładzie. Pod koniec rozmowy:
- Izzy.. jest jeszcze jedna sprawa, o którą chciałem spytać. - Powiedział niepewnie chłopak. - Właściwie to chciałem ci o czymś powiedzieć.
- No to mów. - Stwierdziła Izzy, spodziewała się tego, co powie.
- No więc tak. - Przełknął ślinę na tyle głośno, że Izzy była w stanie to usłyszeć. - Kocham Cię. I to w zasadzie tyle. Nic więcej nie mam do powiedzenia. To chyba nie wymaga dłuższego tłumaczenia.
- Wiem o tym. - Powiedziała. - Od dawna.
Chłopaka to zdziwiło. Był pewny, że nikomu o tym nie mówił.
- Skąd Ty o tym..?
- Powiedziałeś mi. Wtedy, kiedy Cass była na imprezie z Jeremim. Wszystko mi powiedziałeś. Byłeś pijany. Potem trudno mi było udawać, że o tym nie wiem, ale jakoś mi się udawało. A potem się przeprowadziliśmy i nie musiałam już udawać.. - Wyjaśniła dziewczyna.
- Muszę to przemyśleć. - Powiedział David.
- No dobrze. - Odparła smutna. - Nie chciałam powiedzieć niczego, co..
- Nie szkodzi. Dobranoc. - Powiedział i odłożył słuchawkę.
W ten sposób jeden z lepszych od dłuższego czasu wieczorów Dawida stał się z powrotem tak zły jak poprzednie. Chłopak był zły na siebie za to, że w ogóle wypił wtedy alkohol. Najgorsze było dla niego to, że niczego z tego dnia nie pamiętał. Był też trochę zły na Izzy za to, że wcześniej mu o tym nie powiedziała. Było około dwudziestej drugiej. Wyszedł z domu. Nie było go całą noc.
Tymczasem w Newton Izzy szykowała się już do spania. Wyłączyła telewizor, poprawił poduszki i ułożyła książki na biurku. Zapaliła nocną lampkę i zgasiła duże światło. Położyła się do łóżka  i już miała gasić lampkę, kiedy do jej pokoju weszła Linsey.
- Telefon do ciebie. - Podała jej słuchawkę.
- Tak? - Spytała Izzy.
- Cześć skarbie, tu mama. Zepsuł nam się samochód. Zatrzymaliśmy się w hotelu i powinniśmy być w domu jutro po południu lub wieczorem. Przepraszam, że nie zadzwoniliśmy wcześniej, ale padł mi telefon, a tata swój zostawił w Newton. - Powiedziała Melanie spokojnym głosem.
- Dobrze mamo, czekamy na was. - Powiedziała Izzy. - Wracajcie bezpiecznie.
Melanie rozłączyła się. Izzy wyszła z pokoju i udała się do sypialni rodziców. Telefon jej ojca rzeczywiście leżał na toaletce. Zdziwiło ją to trochę, bo toaletka była "terytorium" mamy i nie wolno było nic z niej zabierać ani dokładać. Przełożyła telefon na nocną szafkę i wróciła do pokoju. Izzy zawsze była idealistką. Nic nie miało prawa być inaczej niż powinno, mimo iż w jej życiu dużo rzeczy działo się nie tak, jak ona to sobie wymarzyła. Dręczyło ją trochę poczucie winy. Może nie powinna mówić mu, że o tym wiedziała? Nie chciała sprawiać mu przykrości, nie chciała też męczyć się z tym, że musi ukrywać prawdę. Przecież nigdy nie kłamała. Na sercu było jej lżej, ale w jej głowie działy się teraz nie wyobrażalnie straszne rzeczy. Nie chciała już o tym myśleć, położyła się spać.
Następnego dnia rano śniadanie znów czekało na jej nocnym stoliku. Czyżby znów późno wstała ? Było pięć po ósmej. Wszyscy byli jeszcze w jadalni, więc dlaczego ona dostała śniadanie do łóżka? Zorientowała się, że drzwi balkonowe są otwarte. - Carter. - Pomyślała. Wstała, aby zamknąć okno, ku jej zdziwieniu chłopak wciąż jeszcze siedział na barierce balkonu.
- Cześć. - Powiedziała spokojnym głosem. Zawsze ją zastanawiało jak on się tutaj dostaje. Dlaczego nigdy nie wchodzi przez normalne drzwi? Poza tym musi dobrze znać dom, żeby wiedzieć gdzie kto ma pokój.
- Witaj. - Uśmiechnął się do niej.
- Co tutaj robisz? Powinieneś być w jadalni jak wszyscy. Z resztą ja też tam zaraz pójdę.
- Nie pójdziesz. - Zabronił jej chłopak. - Tam nikogo nie ma. Linsey przyniosła Ci śniadanie tutaj. Wszyscy dzisiaj jedzą w altanie nad jeziorkiem. - Wytłumaczył.
- No dobrze. Zjesz ze mną? - Zapytała, chyba z grzeczności. Tego dnia nie miała na nic ochoty. Chciała, żeby jej rodzic wrócili do domu. Strasznie się o nich bała. Carter chyba wyczuł to, że Izzy nie jest dzisiaj w najlepszym nastroju, ponieważ odmówił. Wytłumaczył się, że jadł już śniadanie w domu. Izzy nawet nie zastanawiała się czy kłamie. Chociaż było to oczywiste.
- Może ja już pójdę. - Zaproponował Carter.
- Nie trzeba, możesz zostać, jeśli masz ochotę.
- Nic mnie tu nie trzyma. - Uśmiechnął się i zeskoczył z barierki balkonu. Izzy znów wyjrzała za barierkę, ale nic mu się nie stało szedł w stronę stajni spokojnym krokiem.
Tymczasem, Hoboken.
Cassandra dzwoniła do Davida odkąd wyszedł wieczorem z domu, ale nie udało jej się do niego dodzwonić. Chłopak odebrał dopiero rano.
- Czego chcesz? - Zapytał z wyrzutem.
- Gdzie ty do jasnej cholery jesteś?! Martwię się o ciebie, wiesz, że w moim stanie to nie wskazane.. - Zaczęła Cass
- Sama się o to prosiłaś! Jakbyś nie spała z kim popadnie to nie byłabyś teraz w ciąży. - Rzucił David. - Zobacz kim jesteś. Głupią, pyskatą siedemnastolatką, która nawet nie ma chłopaka, a jest w ciąży. Co ci to dało, że jeździłaś do ojca ? Nic. Tylko tyle, że musiałaś być spokojna. A teraz wyszłaś na puszczalską zdzirę, brawo siostrzyczko. - David wykrzyczał jej to wszystko przez telefon.
W oczach Cass pojawiły się łzy. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale usłyszeć coś takiego od własnego brata to było dla niej za dużo. Rozłączyła się i rzuciła telefonem gdzieś w kąt.
-WIEEEEEM!!! - Wykrzyczała na cały głos, ale i tak nikt nie mógł jej usłyszeć. Siedziała teraz sama w pustym domu. Jej brat włóczył się gdzieś pijany po mieście. Jej najlepsza przyjaciółka była teraz czterysta kilometrów od niej i tak na prawdę wcale już nie była jej przyjaciółką. Życie Cassandry nie wyglądało normalnie już odkąd Izzy przyszła na jej urodzinową imprezę. Już od wejścia czuła, że coś złego stanie się na tej imprezie. Niestety sama na to pozwoliła. Czuła się teraz winna za wszystkie krzywdy, które przytrafiły się jej przyjaciołom. Chciałaby wszystko naprawić, ale nie potrafiłaby spojrzeć Izzy w oczy i po prostu z nią porozmawiać.Nie oczekiwała nawet, że dziewczyna jej wybaczy. Po prostu chciała mieć w niej oparcie. Teraz nie miała nikogo. Płakała, sama w pustym domu. Nic nie było w stanie poprawić jej humoru.
Do drzwi zadzwonił dzwonek. Cass wytarła łzy chusteczką i otworzyła. Ku jej wielkiemu zdziwiemiu w drzwiach stał Sean. Chłopak był mokry i zmęczony. Na dworze padało i widać było, że biegł. Nie mieszkał wcale daleko, ale lubił biegać.
- Cześć. - Powiedziała Cass pociągając nosem.
- Cześć. Jest David? - Zapytał chłopak tak, jakby nie obchodziły go łzy dziewczyny.
- Nie ma. Wyszedł wczoraj i nie wrócił. - Wyjaśniła.
- Mogę wejść? - Powiedział, przekraczając próg domu.
Cassandra odsunęła się i wpuściła go do środka. Chłopak usiadł w salonie i włączył telewizor. Cassandra poszła na górę, przyniosła mu kilka rzeczy Davida, żeby się przebrał. Zajęło mu to nie całe dwie minuty i już z powrotem siedział przed telewizorem.
Poranne wydanie wiadomości:
Groźny wypadek na autostradzie numer pięćdziesiąt pięć. Dwa samochody osobowe zderzyły się z tirem. Pięć osób w stanie ciężkim trafiło do szpitala w Hoboken.
Kiedy pokazano zdjęcia Sean nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Był tam samochód mamy Izzy. Widać było małą Roxie w kartce. Cassandra również to dostrzegła. Chłopak zerwał się z kanapy, ubrał buty i już chciał wychodzić, kiedy Cassandra złapała go za rękę.
- Chcę iść z Tobą. - Zakomunikowała.
- Ubierz się. Pójdę do cioci po samochód.
Po pięciu minutach byli już w trasie. Dojechanie do szpitala zajęło im około piętnastu minut. Weszli do środka i zaczęli pytać o Roxtone'ow.
Newton.
Rodziców Izzy wciąż nie było w domu. Dziewczyna bardzo się o nich martwiła, ale starała się ukryć swój niepokój. Nie była w końcu sama. Była z ludźmi, którzy przez ostatnie kilka tygodni stali się dla niej jak druga rodzina.
Mijała już szesnasta. Izzy postanowiła zadzwonić do mamy. Jednak jej komórka nie odpowiadała. W tym momencie usłyszała dźwięk otwieranej bramy, wyszła na balkon, już chciała krzyknąć "mamo" w stronę jadącego samochodu, kiedy dostrzegła, że za kierownicą siedzi Sean, a obok niego Cassandra.
Dziewczyna mało nie zemdlała. Na dole obok samochodu pojawił się Carter. Izzy zbiegła ze schodów i wyszła na dwór. Cass właśnie wysiadała z samochodu.
- Co... Co wy tu robicie? - Wyjąkała.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia. - Rzucił zza kierownicy Sean.- Twoi rodzice mieli wypadek.
Izzy mało nie zemdlała - A więc moje sny - Pomyślała. - Na prawdę się sprawdzają.
- Jadę z wami. - Powiedział nieufnie Carter.
- Dobra wsiadaj. - Powiedział Sean. - Musimy się spieszyć, bo autostrada jest zamknięta, będziemy jechać przez wszystkie okoliczne wioski.
Kiedy cała czwórka siedziała wyjechała już z Newton, telefon Izzy zaczął dzwonić. Dziewczyna nie zorientowała się nawet kiedy zaczęła płakać. Sean zatrzymał się na stacji benzynowej, a Izzy odebrała telefon. Odezwał się David, ale nie miała ochoty z nim rozmawiać, więc tylko go spławiła. - Szybciej, szybciej. - Powtarzała sobie w myślach. Serce waliło jej jak dzwon. Sean zapłacił i mogli jechać dalej. Tym razem Carter usiadł z przodu, obok kierowcy, a Cassandra zajęła tył. Widziała zdenerwowanie Izzy. Widziała jej łzy spływające po policzkach. Chciała jakoś zareagować, coś powiedzieć, ale nie zdobyła się na odwagę, żeby wypowiedzieć choćby słowo w stronę Izz. Izzy nie mogła się uspokoić przez dobrą godzinę. Było już prawie południe, a ona była zmęczona płaczem. W końcu Cass odważyła się i półgłosem powiedziała:
- Przepraszam Izzy.
Dziewczyna popatrzyła na przyjaciółkę, po której policzku spływała łza. Cassandra nigdy nie płakała, kiedy kogoś przepraszała. Izzy widziała, że robi to szczerze. Nic nie powiedziała. Przytuliła ją. Cass zrozumiała od razu, przeprosiny przyjęte. W ciągu czterech długich godzin jazdy, ten moment był najprzyjemniejszy. W końcu dotarli do szpitala.
- Dzień dobry. - Powiedział Sean do pani w okienku, oznaczonym "informacja" - Byłem tu dzisiaj rano, pamięta pani? Pytałem o Roxtone'ów.
- Tak pamiętam, ale nie jest pan członkiem rodziny, więc nie mogę udzielić panu informacji na temat zdrowia pacjentów. - Poinformowała kobieta.
- Tak, wiem. Ale to jest ich córka. Izzy. - Przyciągnął do siebie dziewczynę.
- No dobrze. W takim razie proszę ze mną. - Kobieta wstała z krzesełka i wyszła z pokoiku.
Cała czwórka udała się za pielęgniarką.. Najpierw jechali windą, której ściany miały nieprzyjemny zielony kolor. Izzy znała ten kolor. Znała te ściany. Wiedziała nawet na jaki oddział prowadzi ich pielęgniarka. Kiedy jej brat miał wypadek również tutaj była. Kiedy Cass zabrała karetka też tutaj była. OIOM. Widniał napis nad podwójnymi drzwiami.
- Pojedynczo. - Powiedziała oschle pielęgniarka.
- Ja pójdę. - Postanowiła Izzy.
- Ubierz fartuch. - Pielęgniarka podała jej zielony cienki fartuch. - Ciekawe przed czym ma mnie chronić - Pomyślała Izzy.
Kiedy weszli na oddział unosił się na nim znajomy zapach. Wszystko było sterylne. Izzy przez szybę dostrzegła mamę i Roxy leżące na łóżkach obok siebie. Weszła do sali. Roxy była nieprzytomna, ale mama czuła się już całkiem świetnie.
- Tak się martwiłam! - Dziewczyna rzuciła się matce na szyję.
- Ja też się bałam, skarbie. - Mama pocałowała dziewczynę w czoło.
- Gdzie tata? - Spytała po chwili.
- Operują go. Przeniosą mnie niedługo na inny oddział. - Poinformowała mama.
- Długo go operują? - Dopytywała się Izzy.
- Około siedem godzin. - Odpowiedziała mama, kładąc głowę na poduszkę.
Nagle w drzwiach stanął lekarz. Operacja skończona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz