środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział 6

Izzy obudziła się o szóstej rano jak nigdy. Słońce witało ją swoimi pierwszymi promieniami. O tej godzinie Newton wyglądało przepięknie. Izzy stanęła na balkonie w koszuli nocnej. Patrzyła na rozległe łąki i las. Promienie słońca, wciąż jeszcze lekko różowe, odbijały się od idealnie gładkiej tafli jeziora. Słychać było śpiew ptaków i szum delikatnego wiatru w koronach drzew. Na jeziorze zaczęły powstawać piękne fale i można już było usłyszeć rżenie koni. Izzy widziała jak drzwi jednego z trzech, stojących na posesji małych domków, otwierają się i pojawia się w nich Linsey, za raz za nią Larry i owczarek niemiecki Rex. Cała trójka szła w stronę domu. Po chwili zerwał się silniejszy wiatr. Izzy weszła do pokoju po szlafrok.Wyszła z powrotem na balkon. Carter i pan Johnson szli w stronę stajni, aby wypuścić konie. Słońce pokazało się już w całości i raziło dziewczynę po oczach. Od strony bramy docierał do niej mało przyjemny dźwięk szarpanych wiatrem łańcuchów, potem usłyszała szczekanie Rexa. - Zapowiada się kolejny piękny dzień. - Pomyślała. Izzy była dobrą obserwatorką, nie potrzebowała dużo czasu, aby zobaczyć szczegóły, których Ty na pewno od razu byś nie zobaczył. Widziała, że Carter patrzył się w jej stronę, ale kiedy zorientował się, że stoi na balkonie zajął się pracą. Dostrzegła, że pies był na smyczy, chociaż był bardzo daleko od niej. Cały widok przeanalizowała w swojej głowie jeszcze raz. Larry zaczynał pracę. Linsey przyszła zrobić śniadanie i posprzątać. Pan Johnson pewnie, jak zwykle, patrzył jak Carter wyprowadza konie na padok, żeby posprzątać w stajni. Wszystko było takie.. normalne i zwyczajne. W mieście co chwilę się coś działo. Słychać było karetki pogotowia jeżdżące tam i z powrotem, czasem trąbienie samochodów. Widać było jak codziennie rano ludzie idą do pracy i do sklepu. Potem jak wracają, jak gasną latarnie na ulicach i jak otwierają się sklepy. Widać było jak miasto budzi się do życia. Tutaj, dzisiaj, teraz Izzy nie wiele mogła zobaczyć kilkoro ludzi i psa, którzy jak zawsze szli do pracy. Nie robili nic innego poza pracą. Wydało jej się to chore. Ale z drugiej strony. Linsey, kiedy akurat nie gotuje i nie sprząta to siedzi z jej mamą i pije kawę. Larry spaceruje z psem na smyczy tylko cztery razy w ciągu dnia i, jak wynika z harmonogramu, raz w nocy. Przez resztę czasu albo siedzi w pracowni i zajmuje się oglądaniem zapisu z monitoringu, albo je z nimi wszystkie posiłki. Pan Johnson nigdy nie pracuje. Przynajmniej Izzy nie widziała, żeby pracował. Zawsze tylko patrzy na Cartera, a jeśli ten zrobi coś źle, pokazuje mu jak należy to robić. Ale sam nigdy nie robi niczego. Carter nie ma zbyt wiele pracy. Być może dlatego, że Izzy ciągle mu w niej przeszkadza. Spędzają bardzo dużo czasu razem, ale Izzy nigdy nie słyszała, żeby ktoś się na to skarżył. Jednak mimo tego idealnego porządku, gdzie wszystko wydaje się być aż nazbyt idealne Izzy wydaje się, że coś z tymi ludźmi jest nie tak. Że nie powiedzieli jej wszystkiego o tym domu. Tylko dlaczego? Izzy od zawsze interesowała się "rozwiązywaniem" zagadek. Czuła, że tu coś jest nie tak i chciała się dowiedzieć co. Ale w tej chwili nie wiedziała jak sobie poradzić ze swoimi problemami. Jedyną bliską osobą, która nie sprawiała jej żadnych problemów i przykrości był Carter. Kiedy Izzy rozmyślała o tym wszystkim chłopak popatrzył się w jej stronę i uśmiechnął. Odwzajemniła uśmiech w weszła z powrotem do pokoju.
Ubrała się i zeszła na dół. Drugie drzwi w okrągłym ganku prowadziły do jadalni. Izzy rzadko tu jadała. Jednak lubiła to pomieszczenie było duże i pełne światła, było w nim aż sześć okien. Na jednej ze ścian wisiał przepiękny, duży obraz przedstawiający dom od strony jeziorka. Na środku pomieszczenia stał wielki prostokątny stół. Dookoła było ustawione dwanaście krzeseł. Każde krzesło było obite pięknym, gładkim czerwonym materiałem. Izzy skojarzył się on z aksamitem, jednak nie był tak delikatny. Nad stołem nisko wisiały dwa ogromne żyrandole. Wyglądały jak z jakiegoś muzeum. Jednak nie tkwiły w nich świeczki a żarówki. Kinkiety na ścianach były w podobnym stylu. Pod ścianą, na przeciwko okien stała witryna i komoda, w których znajdowała się zastawa stołowa, sztućce oraz serwetki i obrusy. Drzwi były w kolorze dębu, ale na pewno nie były dębowe. Kiedy już napatrzyła się na piękno tego pomieszczenia usiadła na jednym z krzeseł i czekała na śniadanie. Stary zegar z kukułką, która prawdopodobnie już nie "kuka", wskazywał w pół do ósmej. Czyli idealna pora na śniadanie. Po pięciu minutach dziewczyna usłyszała dźwięk tłuczonego szkła i krzyk kobiety:
- Cholera! - Wykrzyknęła Linsey, która upuściła w ganku dwa talerze zupy mlecznej.
- Nic się nie stało Linsey. Pomogę ci z tymi talerzami. - Zaproponowała Izzy.
Dziewczyna poszła do kuchni i przyniosła resztę talerzy z zupą mleczną. Linsey w tym czasie zdążyła posprzątać dwa rozbite i nalać zupy do nowych. O ósmej wszyscy razem przy stole jedli śniadanie.
Linsey opowiedziała wszystkim co się stało.
- Jak to możliwe - Powiedział pan Johnson - że upuściłaś dwa talerze jednocześnie?
- Chciałam otworzyć sobie drzwi. - Wytłumaczyła.
- Pyszne śniadanie -Powiedziała pani Sparx odsuwając od siebie pusty talerz.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się Linsey, jakby było to oczywiste. Od piętnastu lat robi posiłki w tym domu i nikt nigdy się na nie nie skarżył.
Wszyscy już zjedli. Przy stole został tylko Carter i Izzy.
- Ładnie wyglądasz w piżamie. - Mrugnął okiem, jakby to była drwina.
- Co cię dziś wzięło na komplementy? - Odgryzła się.
- Taki piękny dzień, a tu taka szkarada wychodzi na balkon z samego rana. - Zaśmiał się chłopak.
- Mówisz o sobie? Prawdopodobnie dlatego zaczęło padać. - Uśmiechnęła się do niego.
- Nieźle Roxtone, nieźle. Idzie ci coraz lepiej. Niedługo będziesz tak dobra jak ja. - Zaczął żartować. Na dworze rzeczywiście zbierało się na burzę.
- Nie będę tak chamska jak ty! - Rzuciła w jego stronę.
- Już jesteś! - Wystawił jej język.
Izzy poczuła się jakby była z powrotem w przedszkolu.
- Ścigamy się! - Krzyknęła wstając od stołu. - Kto pierwszy na sianie!
Wybiegła przez drzwi balkonowe na dwór, a Carter za nią. Nie cieszyła się długo pierwszeństwem, w połowie drogi Carter złapał ją za biodra, przestawił obok siebie i pobiegł dalej. Izzy była nieco zdezorientowana zatrzymała się w miejscu i patrzyła jak przyjaciel rzuca się na siano.
- Jak dzieci! - Krzyknął Larry, który właśnie odbywał poranny obchód.
- Jak wieczne dzieci! - Krzyknęła Izzy, która nagle się obudziła i rzuciła na siano obok Cartera.
- Macie zamiar tak robić codziennie ? - Zapytał ochroniarz. - Mogę ci zanieść to siano do pokoju. - Zażartował.
- My i tak robimy tak prawie codziennie. - Carter usiadł na sianie.
- Nie macie już zbyt wiele czasu na zabawę, zaraz będzie padać. - Powiedział ochroniarz kontynuując spacer.
- Czy uważasz, że jestem dziecinna? - Powiedziała Izzy kładąc kosmyk włosów pod nosem.
- No skądże. - Odpowiedział Carter robiąc dokładnie to samo z jej włosami. - Moje wąsy są lepsze. - Stwierdził.
- Kłóciłabym się. - Powiedziała wyrywając chłopakowi z ręki kosmyk swoich włosów.
- Serio zbiera się na deszcz. Co będziemy robić ? - Zapytała z zaciekawieniem Izz.
- Teraz panno Roxtone należy zaprowadzić konie do stajni. - Zaczął się wygłupiać Carter.
- Ależ naturalnie, panie Johnson. Pytałam co będziemy robić potem? - Izzy załapała o co chodzi.
- No cóż potem należy pójść do domu i wypić piwo. - "Piwo" powiedział już normalnie.
- Nie piję piwa. - Powiedziała Izzy stanowczym tonem.
- To musi pani zacząć, panno Roxtone. - Powiedział chłopak podnosząc się z siana. - Dasz się zaprosić do mnie na piwo?
- Dam. - Uśmiechnęła się Izz.
- A teraz musimy iść zamknąć konie. - Powiedział Carter. Dziewczynie imponowało to, jak sumiennie wypełnia on swoje obowiązki. Nie zwracał uwagi na to, że ona na niego czeka, najpierw praca, potem dziewczyny. Zaczął wiać już całkiem nieprzyjemny wiatr. Carter podszedł do Izz i dał jej swoją bluzę. Oczywiście, nie był jakiś szczególny gest. Po prostu, po przyjacielsku, przecież on jest gejem.
Po półgodzinie zaczęło kropić. Konie stały już w stajni, Carter zamknął zasuwę. Praca skończona. Oboje bardzo szybkim tempem poszli do domu Cartera. Izzy dopiero z bliska zobaczyła, że dom był nie dawno budowany. Świadczył o tym przede wszystkim kolor ścian i dachówki. Kiedy weszli do środka poczuli przyjemne ciepło.
- Zrobić ci herbaty? - Zaproponował Carter.
- Nie trzeba. - Odpowiedziała Izzy. - Ale możesz nalać mi trochę wody.
- Trzymaj. - Podał jej szklankę z wodą. Dziewczyna zdjęła jego bluzę, a on odwiesił ją na wieszak.
- Zapraszam do mnie. - Powiedział Carter, wskazując schody.
Cała góra domku była pokojem Cartera. Stało tam łóżko sypialniane, kanapa, telewizor, fotele. Na biurku stojącym w kącie pokoju znajdował się laptop, a na przeciwko biurka lodówka.
- Masz lepszy pokój ode mnie. - Powiedziała po chwili Izzy.
- Czy ja wiem. Jest.. zwyczajny.
Usiedli na kanapie i włączyli telewizor. Izzy nie pamiętała już kiedy ostatni raz oglądała jakiś serial. W jej pokoju również znajdował się telewizor, ale dziewczyna większość czasu spędzała z Carterem. Nie miała czasu ani siły na oglądanie telewizji. Izzy oparła głowę o ramię Cartera i poczuła się senna. W telewizji leciało "Glee". Dziewczyna zasnęła.
Jakieś dzieci. Jakieś samochody. Wypadek. Krew. Mnóstwo krwi. Karetki. Straż pożarna. Pogotowie. Policja. Krzyk. Dzieci. Płacz. Łzy. Ludzie. Wrzaski. Do domu. Do domu. Deszcz.
Izzy zerwała się jak poparzona.
- Wszystko okey? - Zapytał trochę zaniepokojony Carter.
- Wszystko okey. - Uspokoiła go dziewczyna. - Przyśnił mi się wypadek.
- Jaki ? - Spytał.
- Nie mam pojęcia. Wypadek. Krew. Dzieci, jakiś płacz. Nie wiem.
- Uspokój się. - Chłopak ją przytulił. - To tylko sen.
Nagle na dworze zrobiło się przeraźliwie jasno. Słychać było rżenie koni i huk. Oboje wyjrzeli przez okno. Stajnia płonęła. Carter ubrał buty podał Izzy płaszcz przeciw deszczowy sam wziął dla siebie drugi i wybiegli na dwór. Carter otworzył zasuwę i zniknął we wnętrzu płonącej budowli. Z domu wybiegła Linsey krzycząc, że straż pożarna już jedzie, Larry pobiegł otwierać bramę. Izzy stała jak wryta. Nie wiedziała co zrobić. To znaczy wiedziała, ale nie była w stanie. Sparaliżował ją strach. Carter nie wychodził z płonącego budynku. Poszedł otworzyć konie. Izzy już słyszała tętent kopyt i zobaczyła pierwszego konia, potem kolejne. Na samym końcu wyszedł Carter, był trochę brudny od dymu i sadzy, ale poza tym nic mu się nie stało. Podszedł do Izzy i coś mówił, ale dziewczyna nie była w stanie go zrozumieć. Dookoła panował chaos. Pojawiła się straż pożarna. Pan Johnson uspokajał konie. Przestawało padać. Strażacy lali wodę. W końcu po dwóch lub trzech godzinach udało im się ugasić pożar.  Izzy stała wciąż w tym samym miejscu i nie wiedziała co powiedzieć.
- Izzy! - Krzyknął Carter. - IZZY!! do cholery!
Dziewczyna ocknęła się i popatrzyła na niego.
- Co się z tobą dzieje?! - Zapytał wyraźnie zdenerwowany.
- To.. To mi się śniło. - Wymamrotała.
- Co? - Zapytał, już spokojniej.
- Pożar, konie, deszcz, woda, rżenie. Wszystko, rozumiesz? Przyśniło mi się to. - Powiedziała roztrzęsiona.
- Kiedy?
- Wczoraj. - Odparła. Z jej oczu poleciały łzy.
- No już spokojnie. Wszystko jest okej. Nic się nie stało, zobacz. - Wskazał palcem na swojego ojca, który właśnie wprowadzał zwierzęta z powrotem do stajni. - Pożar uszkodził tylko fragment dachu. W tamtej części budynku przez jakiś czas po prostu nie będzie koni. To tam uderzył piorun. Trzeba to tylko naprawić. Nie denerwuj się już. Chodź do domu.
Carter odprowadził ją i jeszcze raz usłyszał o jej dziwnym śnie. Tym razem śnili jej się rodzice. Dziewczyna bała się, że może im się coś stać. Że ten wypadek, krzyk, płacz dziecka. Że to może mieć jakikolwiek związek z nimi. Carter starał się ją uspokoić. W końcu mu się udało. Zasnęła. We własnym domu. We własnym łóżku. Patrzył na nią jeszcze chwilę i wyszedł. Balkonem, jak zwykle.
Izzy obudziła się dopiero rano. Carter siedział na brzegu jej łóżka.
- Cześć. - Powiedział, jakby to było zupełnie zwyczajną rzeczą, że siedzi o ósmej rano w jej pokoju.
- Hej. - Powiedziała, ziewając.
- Przyniosłem ci śniadanie. Trochę cię ominęło. - Podsunął jej tacę z jedzeniem.
- Co takiego? - Spytała.
- Okazało się, że szkody po pożarze są większe niż nam się wydawało wczoraj.
- To znaczy?
- Zginął jeden koń. - Poinformował ją ze smutkiem.
- Moi rodzice kupią nowego... - Powiedziała.
- Nie o to chodzi, to był twój koń. - Carter chyba nigdy nie był tak poważny.
Po policzku dziewczyny spłynęła łezka. A ten tydzień zapowiadał się taki udany.
Po śniadaniu postanowiła się ogarnąć. Miała wciąż jeszcze siano we włosach i śmierdziała dymem. Nie lubiła tego zapachu. Koło dziewiątej była już gotowa. Carter cały czas był przy niej w domu. Tak jakby jej pilnował. Ale nie potrzebnie. Potem poszli na dwór pomagać przy przenoszeniu koni najpierw na padok, a potem do starej stajni. Izzy nie wiedziała o istnieniu żadnej innej stajni na terenie posiadłości. Zaciekawiło ją to i pracowała szybciej. W końcu po południu konie były już prowadzone do starej stajni. Przeszli cały lasek, żeby do niej dojść. Z balkonu z pokoju Izzy wydaje się być malutki, a w rzeczywistości jest ogromny. Za lasem była ogromna polana ogrodzona dookoła, a na jej środku stał budynek. Wielkością przypominał bardziej stary dom Izzy niż stajnię, ale nie mieli innego wyjścia. Konie zostały puszczone "luzem" nie były zamykane. Padok był ogrodzony to wystarczy. Kiedy już ostatnie trzy konie trafiły do starej stajni Linsey wołała wszystkich na kolację. Izzy zastanawiała się gdzie są jej rodzice powinni już być w domu. Ale wielka pieczeń odpędziła od niej złe myśli. Od śniadania nic nie jadła. Kiedy odeszli od stołu było około dziewiętnastej. Izzy wyszła na dwór, tuż obok niej pojawił się Carter.
- Ciężki dzień, co? - Zapytał z troską w głosie.
- Trochę tylko. - Odpowiedziała. - Czekam na rodziców.
- Jeżeli wyjechali z Hoboken o osiemnastej to będą tu dopiero koło dwudziestej drugiej, pod warunkiem, że nie będzie korków na autostradzie.
- Masz rację. Pójdę wziąć kąpiel.





poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Sean Michel Sparx

Sean to wysoki siedemnastolatek o silnej posturze, co zawdzięcza ciężkiej pracy nad własnym ciałem. Ma jasnobrązowe włosy, a jego spojrzenie mrozi krew w żyłach. Opalona cera niemal zlewa się z ciemnymi, wąskimi ustami. Do Hoboken przeprowadził się razem z ciotką, która go wychowuje. W wieku czterech lat stracił w wypadku rodziców, a odkąd skończył dwanaście lat pracował ze swoim wujkiem na budowie. Niestety, po śmierci wujka przeprowadzili się do miasta, gdzie rzucając się w uliczny wir pracy, próbowali pogodzić się z tragedią. Marzeniem Seana zawsze było skończyć college z dobrym wynikiem, aby w późniejszych czasach zostać jednym z najlepszych prawników w mieście.

środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 5

Izzy już od kilku tygodni mieszkała w pałacyku ciotki. Codziennie widywała się z Carterem. Chłopak stał się jej najlepszym przyjacielem. Opowiedziała mu o tym, co zrobiła jej Cass, kim są David i Sean i jak bardzo za nimi tęskni, mimo iż od dawna ani ona, ani oni nie odezwali się do siebie ani słowem. Nadal chciała wrócić do miasta. Do małego, szarego domku stojącego niedaleko szkoły obok parku, gdzie zawsze spotykali się ze znajomymi i szli na kawę.
Najbliższe miasto znajdowało się godzinę drogi z miejsca, gdzie teraz mieszkała i choć rodzice często tam bywali ona pozostawała w domu. Pragnęła wrócić do miasta, a jednocześnie coś trzymało ją w tym miejscu.
Tego dnia również była z Carterem jak zawsze rano czesali i karmili konie potem je siodłali i Carter uczył ją jeździć. Kiedy już zeszła z konia i dała mu ostatni kawałek marchewki zadzwonił jej telefon. Wydało jej się to dziwne, ponieważ zasięg był, jak twierdziła Linsey, tylko na balkonie i pierwszym piętrze domu. Izzy nie wiele myśląc odebrała telefon. W słuchawce usłyszała głos Davida:
- Cześć Izzy. Dzwoniłem do Ciebie trzy tygodnie temu, ale nie oddzwoniłaś. Co się z Tobą dzieje? - Spytał.
- He.. Hej. - Odpowiedziała. - Nie ma tu zasięgu i nie mogłam oddzwonić. - Uznała to za słabą wymówkę, bo przecież właśnie z nim rozmawiała.
- Okej, nic nie szkodzi. Wszystko u ciebie w porządku. Masz taki dziwny głos. - Zaniepokoił się David.
W tym czasie Carter wrócił ze stajni i spytał:
- Z kim rozmawiasz Iz?
- Kto to był? - Spytał David. - Słyszałem czyjś głos.
- To był Carter. Pracuje tu. - Wytłumaczyła Izzy. - Wiesz muszę kończyć. Napiszę Ci wieczorem esemesa.
- No dobrze, cześć. - Powiedział David. - Czekam do wieczora.
Rozłączyła się.
-Kto dzwonił? - Zapytał Carter.
- David. - Odparła niepewnie.
- Może z nim porozmawiaj. - Powiedział chłopak.
- A.. Ale nie umiem z nim rozmawiać po tym, co się stało. - Wytłumaczyła Izzy.
- Nie musisz się bać. Doskonale go rozumiem. - Powiedział chłopak.
- Jak to? - Spytała zaciekawina.
- Też kiedyś powiedziałem komuś, że go kocham, a potem tego nie pamiętałem.
- Ale to na pewno nie była Twoja najlepsza przyjaciółka. - Powiedziała Izzy, jakby doskonale znała całą historię.
- No nie, nie była. To był mój najlepszy kumpel. Teraz możesz się śmiać. - Powiedział chłopak, odwracając od niej wzrok.
- Nie będę się śmiać. Jestes..
- Gejem. - Przerwał jej w pół słowa. - Tak. Dlatego mam taki dobry kontakt z dziewczynami, ale wszyscy patrzą na mnie jakoś.. dziwnie. Jakbym był inny.
- Ale nie jesteś. Jesteś najmilszą osobą, nie licząc Linsey, jaką tu spotkałam. Na prawdę Cię lubię, Carter.
- Ja też Cię lubię Izzy. - Uśmiechnął się, a potem znów popchnął dziewczynę na stertę siana.
Izzy pytała go o wiele rzeczy. A on jak cierpliwa matka odpowiadająca na każde pytanie swojego dziecka, udzielał jej odpowiedzi. Kiedy wiedziała już wszystko, postanowiła, że ona i Carter będą najlepszymi przyjaciółmi. Kończył się czerwiec. Było gorąco. Izzy znów zaczęła ufać ludziom.
Tego dnia dziewczyna wstała wyjątkowo późno. Było około dziesiątej rano. Na jej nocnym stoliku stała taca ze śniadaniem, a obok leżała kartka - od mamy, dziewczyna od razu rozpoznała jej pismo.
Jesteśmy w Hoboken. Linsey, Carter, pan Johnson, pani Parx i Larry będą się Tobą opiekować. Nie będzie nas przez trzy dni. :)
Mama zawsze wiedziała jak poprawić córce humor. Naleśniki z serem. -Mmm pycha. - Pomyślała Izzy. Zjadła śniadanie i ubrała się, kiedy weszła do pokoju po telefon okno balkonowe było otwarte. Już chciała je zamknąć, kiedy zobaczyła, że na balkonie ktoś stoi. Przestraszyła się. Ale kiedy odsunęła firanę, zobaczyła Cartera. Był ubrany w jasne jeansy, koszulkę z napisem New Jersey play i czarną bluzę z kapturem.
- No, no. - Powiedziała Izzy. - Całkiem jak z miasta.
- Jedziemy dzisiaj z ojcem do Hoboken. Do mojego kuzyna. Przeprowadził się tam ostatnio. Chcesz jechać z nami? - Spytał.
- W sumie. O której jedziecie ? - Zaciekawiła się dziewczyna.
- Za jakąś godzinę. - Odparł.
- A wiesz gdzie dokładnie mieszka ten twój kuzyn ? - Spytała z nadzieją, że zna to miejsce.
- Na River street 52. Niedaleko..
- Szkoły i parku. - Weszła mu w słowo. - W moim starym domu. - Uśmiechnęła się.
- To jedziesz ? - Upewnił się.
- Jadę. Pokażę ci całe Hoboken. I być może poznasz moich znajomych.
- A twoi rodzice ? Przecież też są w Hoboken.
- Pewnie pan Ravel wrócił z zagranicy. Pojechali, żeby się dowiedzieć co z Cass.
- No to zbieraj się. Jedziemy. - Chłopak zeskoczył z balkonu. Dziewczynie wydawało się, że balkon jest wysoko i że mógł sobie coś zrobić. Wychyliła się za barierkę, żeby zobaczyć czy jej nowy przyjaciel niczego sobie nie zrobił. Ale widział już jak idzie w stronę stadniny.
Izzy ubrała na siebie czerwoną sukienkę, tą , w której była na urodzinach u Cass. Sukienka była idealna na tak ciepły letni dzień. Znalazła czerwone baleriny i dużą białą torebkę. Włożyła do niej dwie pary spodni, dwie bluzki i bieliznę. Skoro jej rodzice zostali na dłużej to czemu ona miałaby nie zostać. Popatrzyła na wiszący na ścianie kalendarz. Był dwudziesty dziewiąty czerwca. Były dwudzieste urodziny jej brata. - Dobrze się składa, że będę w Hoboken. Odwiedzę go. - Pomyślała, po czym wzięła torebkę, zapięła buty i zbiegła na dół. Przed wyjściem powiedziała Larremu, że jedzie z Carterem i panem Johnsonem do Hoboken. Ochroniarz uśmiechnął się tylko. Kiedy wyszła z domu Carter wraz z ojcem stali już w samochodzie przed domem. Mieli wielkiego, czerwonego nissana pickup-a.
- Idealnie pod twoją sukienkę. - Zaśmiał się pan Johnson, widząc Izzy w lusterku.
- Tak czułam, żeby ją założyć. - Uśmiechnęła się i usiadła obok Cartera.
Jechali ponad  cztery godziny. Carter ciągle marudził, że mu się nudzi, a Izzy za każdym razem kazała mu się cieszyć, bo w jej samochodzie nie było klimatyzacji. Dzień był wyjątkowo ciepły. Było około trzydziestu stopni Celsjusza. W radiu ciągle mówili, żeby uważać na upały, że lepiej zostać w domu i pić lemoniadę z lodem lub wybrać się nad jezioro. Jechali autostradą. Carter chwalił się znajomością marek samochodów. Izzy wsłuchiwała się w jego głos i muzykę lecącą w radio. W końcu usłyszała swoją ulubioną piosenkę. Wyciągnęła rękę w stronę radia i dała głośniej. Zaczęła śpiewać, Carter nie mógł się nasłuchać jej pięknego głosu w końcu poniesiony jej radością sam zaczął śpiewać piosenki, które znał. I tak minęły im ostatnie dwie godziny drogi. Dojechali do Hoboken około piętnastej. Tata Cartera zaparkował pickup-a dokładnie pod starym domem Izzy. Dziewczyna mało nie krzyknęła z zachwytu, gdy go zobaczyła. Dom rzeczywiście był niewiele większy od domu Cartera. Ale według chłopaka i tak wyglądał lepiej niż jego. W końcu weszli do środka. Przywitała ich mama Tonnyego - kuzyna Cartera - Alexandra.
- Cześć ciociu! - Krzyknął na wejściu Carter.
- Cześć kochani. Rozgośćcie się. - Uśmiechnęła się ciotka. - A co to za piękna dama spytała pokazując na Izzy.
- To moja przyjaciółka. Mieszkała kiedyś w tym domu. Postanowiła go zobaczyć. - Wytłumaczył Carter.
- Skoro zna dom, to pójdźcie razem po Tonnyego. Siedzi na górze. W tym małym pokoiku..
- Obok schodów. - Przerwała jej Izz.
- Dokładnie. To twój stary pokój? - Spytała pani Alexandra
- Tak. Kiedy się przeprowadziliśmy strasznie tęskniłam za tym domem.
- Nie dziwię się, kochana. - Powiedziała Alexandra. - Ten dom jest przepiękny.
Izzy i Carter poszli do Tonnyego. Chłopak bardzo się ucieszył widząc kuzyna z dziewczyną, jednak Carter wszystko mu wytłumaczył.
- Skoro znasz Hoboken to możesz nam  je pokazać, co ty na to? - Zaproponował Tonny.
- W porządku. Chociaż uważam, że nie ma tutaj nic nadzwyczajnego. Miasto jak każde inne.
- Każde miasto jest wyjątkowe. - Powiedział Carter, uśmiechając się do Izzy.
Wyszli z domu około siedemnastej. Izzy pokazała im wszystko to, co znała i lubiła w mieście. Park, szkołę, kawiarnię, pizzerię i kilka innych miejsc, w których lubiła przebywać. Ostatnim miejscem na jej liście był cmentarz. W kwiaciarni niedaleko kupiła dwie znicze i zapaliła jedną na grobie babci, a drugą na grobie brata. Powiedziała wszystkiego najlepszego Adam i przykryła znicz czapeczką.
Potem wrócili się do parku i usiedli na ławce. Był już wieczór i oglądali zachód słońca, kiedy nagle zadzwonił telefon Izzy. Zapomniała, że jest przecież w rodzinnym mieście i może tu spotkać znajomych. Odebrała:
- Widziałem cię na cmentarzu. Pewnie teraz siedzisz w parku. Będę za dziesięć minut.
Rozmówca rozłączył się. Wiedziała, że to był David. Lubił dzwonić w ten sposób. "Widziałem cię, wiem gdzie jesteś, za raz przyjdę" To było takie w jego stylu. Nie minęło dziesięć minut, a Izzy już zobaczyła idącego z psem n smyczy Davida.
- Cześć. - Powiedział. - Gdzie ty się podziewałaś, dziewczyno?! Wiesz ile rzeczy się zmieniło ostatnio.
- Wiem, masz psa. Przecież nienawidzisz zwierząt. - Odpowiedziała.
- To pies Hanah. Cassandra wróciła. - Poinformował ją David.
W jej oczach pojawiły się łzy, jednak żadnej nie uroniła. Milczała przez chwilę, żeby uspokoić nerwy i zapytała:
- Co u niej? Dawno się nie widziałyśmy. A co u Seana?
- Cassandra.. jest... w ciąży. - Wydukał. - A u Seana też chyba w porządku. Nie wiem od wypadku Cass i tego jej chłopaka, odkąd tata ją do siebie zabrał, nie rozmawiałem z Seanem.
- No tak przecież.. - Ugryzła się w język.
- Przecież co? - Ponaglił ją David.
- Przecież on się tak bardzo tym wszystkim przejął. - Skłamała.
Siedzieli we czwórkę w parku jeszcze przez chwilę. David opowiedział jej co się działo. Ale on nic mu nie opowiedziała. Rzuciła tylko:
- Wiesz gdzie mieszkam, możesz czasami przyjechać.
Kiedy odchodzili. Całą drogę do domu nie odezwała się do Cartera i Tonnyego. Nie chciała. Poza tym chłopcy szybko znaleźli interesujący ich temat. Kiedy weszli do domu pan Johnson stwierdził, że będą się już zbierać. Izzy poszła szybko do łazienki, przebrała się i była już gotowa. Pożegnali się i wyruszyli. Było około dwudziestej pierwszej.
Izzy była już śpiąca. W jej głowie kotłowały się myśli. Cieszyła się, że David się nie domyśla, że powiedział jej o swoich uczuciach. Jednak prawda była zupełnie inna. Dziewczyna zmęczona natłokiem myśli i zdarzeń oparła głowę o ramię przyjaciela i już po chwili spała jak dziecko.
Tymczasem David wrócił do domu. Zastał Cassandrę na kanapie, oglądającą jakiś serial.
- Wiesz kto dzisiaj był w Hoboken? - Spytał rozpinając bluzę.
- Izzy? - Spytała dziewczyna.
- Izzy. - Odparł chłopak.
- Serio?! - Wykrzyknęła Cassandra.
- Całkiem serio. Była tu. Na cmentarzu. U brata, na grobie. Dzisiaj są jego urodziny. Mogłabyś go odwiedzić. - Powiedział David do Cassandry.
- Nie muszę. - Odparła obojętnie.
- On cię kochał. - Nalegał David.
- On kochał samego siebie. - Powiedziała dziewczyna.
- Jak chcesz. - Westchnął David i poszedł na górę.
Z oczu dziewczyny popłynęły łzy.
Izzy obudziła się, kiedy pan Johnson zatrzymał się na stacji benzynowej. Dziewczyna była totalnie zdezorientowana. Carter powiedział jej która jest godzina, gdzie są i że za jakieś dwie godziny będą w domu. Myśli Izzy wciąż były związane z Hoboken, wszystkie dobre wspomnienia nagle wróciły. Dziewczyna miała ochotę płakać. Powiedziała o wszystkim Carterowi. Chłopak przytulił ją mocno i pocałował w czoło. Zdziwił ją ten gest.
- Dlaczego to zrobiłeś. - Spytała.
- Kiedy całujesz kogoś w czoło, mówisz mu tym, że może czuć się przy tobie bezpiecznie. - Uśmiechnął się do niej. Ona od razu zrozumiała. Odwzajemniła uśmiech i ponownie oparła głowę na jego ramieniu. Następnym razem obudziła się, kiedy już wjeżdżali w bramę posiadłości. Była tak zmęczona, że Carter musiał zanieść ją do jej pokoju. Przykrył ją kołdrą i patrzył chwilę jak zasypia. Potem wyszedł jak zawsze - przez balkon.

David Ravel

David - skromny siedemnastolatek. Wysoki z dobrze wyrzeźbioną figurą. Jego ciemne, średniej długości włosy zawsze są zaczesane do tyłu, przez co wyglądem przypomina Elvisa Presleya. Piękne, szmaragdowe oczy podkreślone zostały gęstymi rzęsami. Zaś ciemne, wąskie usta bardzo wyróżniały się na tle bladej cery. Jako starszy brat Cassandry bardzo się o nią troszczy i próbuje odgrywać rodzica, choć nie zawsze mu to wychodzi. Zastąpił dziewczynie ojca - Roberta - który wyjechał do Europy, gdy jego syn skończył dziesięć lat. Zostawił swoje dzieci z nianią, aby ta wychowała je zamiast jego. Po skończeniu szesnastu lat przeprowadził się z siostrą do nowego domu, znajdującego się w południowej części Hoboken. Nigdy nie wybaczył ojcu, że zostawił ich po śmierci swojej żony, Darlin, która odeszła zaraz po urodzeniu Cass.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Izzy Roxtone

Izzy Roxtone to szesnastoletnia dziewczyna mieszkająca w małym, rodzinnym domu, w północnej części Hoboken, w New Jersey. Otacza ją wspaniała rodzina : Mama, Melanie, młodsza siostra Roxanne oraz zapracowany ojciec James. Dziewczyna jest często odwiedzana przez babcię Nancy, szczególnie po tragicznym wypadku, w którym zginął jej brat, Adam. Gdy doszło do wypadku Izzy miała tylko osiem lat.
 Od lat zmaga się z brakiem zaufania, przez co trudno jej znaleźć przyjaciół. Obawia się, że mogą oni odejść tak samo, jak Adam. Jej jedyną przyjaciółką jest Cass.
 Dziewczyna jest cicha, skromna i nie lubi być w centrum zainteresowania - jest zupełnym przeciwieństwem Cassandry, która lubi "gwiazdorzyć".
 Izzy ma długie, sięgające do pasa, blond włosy oraz cudowne czarne oczy. Jej twarz, którą zdobią różowe, pełne usta, czasami wydaje się być zbyt delikatna, niemal porcelanowa. Nie jest zbyt wysoka, jednak ma drobną figurę, która dzięki wzroście i urodzie czyni z niej piękność. Niestety, ona tego nie dostrzega.
 Uwielbia matematykę, fizykę i chemię. Uczęszcza do ostatniej klasy gimnazjum i z bólem myśli o nadchodzącej przyszłości. College nie jest jej marzeniem, jednak bez tego ani rusz! :D

Rozdział 4

Był chłodny wieczór. Izzy siedziała na kanapie w salonie oglądając jakiś mało interesujący film przyrodniczy. Ładne dziewczyny mają ciężko... - Myślała Izzy pijąc kawę, czekając na wieczorne wydanie wiadomości. - Ludzie widzą tylko wygląd... Nie interesuje ich to, jaki jesteś na prawdę. - Każda myśl od kilku dni związana była tylko z tym, że David wyznał jej swoją miłość. Było to dla niej trudne. Chciała o tym w spokoju pomyśleć. Zastanowić się co zrobić. I w tym momencie do pokoju, gdzie siedzieli wszyscy - oprócz przebywającej w szpitalu babci Izzy - wszedł jej ojciec. Wyprostował się, przejechał dłonią po włosach i stanął przed rodziną. Roxanne wyłączyła telewizor. Do wieczornych wiadomości jeszcze osiem minut. Pan Roxtone odchrząknął i powiedział:
- Dzwonili do mnie ze szpitala w sprawie babci. - Starał się być spokojny, ale słabo mu to wychodziło. Mówił w podobny sposób, kiedy próbował powiedzieć Izzy o śmierci brata. Mała Roxie usiadła prosto na kanapie i wpatrywała się w ojca swoimi wielkimi oczyma. Mama również się poprawiła. Tylko Izzy nie zareagowała. Znała ten ton głosu. Dla niej ojciec nie musiał już kończyć. Ona wiedziała. W jej oczach zebrały się łzy. 
- Więc dzwonili ze szpitala. - kontynuował - Ale nie zdążyłem odebrać. A kiedy oddzwoniłem powiedzieli, że możemy przyjść dziś wieczorem zobaczyć ją ostatni raz... - Głos mu się złamał. Zaczął płakać. Izzy wstała i poszła na górę. Nie uroniła ani jednej łzy. Rodzice postanowili jechać. Izzy nie chciała, więc mała Roxie została z nią w domu. Kiedy dziewczyny usiadły na kanapie wieczorne wydanie wiadomości już trwało. Roxie spytała w końcu: 
- Dlaczego nie płakałaś? 
- Nie wiem. - Odparła Izzy. - Może w tej rodzinie śmierć nie jest niczym złym ani nadzwyczajnym.
- Nie rozumiem tego. - Powiedziała mała ze łzami w oczach. - Tęsknię za nimi.
W tym momencie w głowie Izzy pojawił się piękny obraz jej rodziny. Babci, mamy, taty, jej Roxie i najstarszego brata, który na każdym zdjęciu w ręku trzymał kask. Jakby robiono zdjęcia zaraz przed każdym jego wyjściem z domu. Izzy bolała tragiczna śmierć jej brata. Tymczasem w telewizji podano informację: 
W dniu dzisiejszym mija rocznica od tragicznej śmierci młodego motocyklisty. Dziewiętnastoletni chłopak zginął na motorze wracając do domu ze swoją młodszą siostrą. Nigdy nie wrócił do domu, ale zawsze pozostanie w naszej pamięci. 
Izzy nie dowierzała. W rocznicę śmierci jej brata umarła jej babcia. Ale czyżby ona o tym zapomniała? Na chwilę przestała myśleć o Davidzie, Cass, Seanie i siedzącej obok  na kanapie Roxie, po prostu się rozpłakała. 
Jej rodzice wrócili do domu po jakiś dwóch godzinach. Zastali swoje córki śpiące razem na kanapie przed włączonym telewizorem. Tata zaniósł małą Roxie do łóżka, a mama przykryła kocem Izzy. 
Dziewczyna miała przerywany sen. Co chwilę budziła się myśląc, że jej brat stoi obok i chciała się do niego przytulić. Wytrwała tak do ósmej, potem już nie mogła zasnąć.
Następne dni ciągnęły się w nieskończoność. W końcu nadszedł piątek, dzień pogrzebu. Izzy od rana chodziła zdenerwowana i nie wiedziała co ze sobą zrobić. W kościele też nie usiedziała długo, wyszła w połowie mszy. Na cmentarzu stała daleko z tyłu i czekała aż wszyscy pojadą na stypę. Wtedy podeszła do grobu swojego brata i zapaliła na nim świeczkę. Dopiero później podeszła do grobu babci. Popatrzyła na zdjęcie na nagrobku i odeszła. Do późnego wieczory włóczyła się po mieście. Dopiero około 21 przyszła do domu. Od razu poszła spać. Następnego dnia wstała późno wszyscy już czekali na dole. Zaczęła mama:
- Dobrze, że w końcu wstałaś. Czekaliśmy na ciebie. Mamy niespodziankę.
- Dużą niespodziankę. - Potwierdziła podekscytowana Roxanne. 
- Słucham. - Przebudziła się Izz.
- Może to być dla Ciebie trudne i nie zrozumiałe. - Powiedział ojciec.
- I być może uznasz, że to zbyt wcześnie. - Wtrąciła mama.
- Ale... - Zaczął ponownie ojciec. - Wyprowadzamy się.
- O super. - Powiedziała Izzy. - Babcia umarła, więc już nic was nie trzyma w tym domu. Możemy uciekać od wspomnień, od śmierci, od znajomych. 
Od tego ostatniego chciała teraz uciec najbardziej, jednak nie pozwoli na to, żeby się stąd wyprowadzili. Nigdy.
- Pamiętasz ten dom, który przepisała na nas ciotka Katlyn ? - Powiedziała mama. - Właśnie tam się wyprowadzamy.
- Ale mamo to ponad trzysta kilometrów stąd! - Krzyknęła oburzona Izzy. - Dla mnie to prawie koniec świata.
- Spokojnie kochanie. - Uspokajała ją mama. - To nic wielkiego. Tylko przeprowadzka. Poznasz nowych ludzi, odpoczniesz. Poza tym twoi znajomi mogą przyjeżdżać do nas dom jest ogromny. Ciotka mówiła, że to był jakiś stary pałacyk. W dzieciństwie zawsze chciałaś być księżniczką. Teraz już na prawdę nią będziesz. Jest wspaniały zobacz na zdjęcia. 
- Mamo, nie mam już ośmiu lat... - Przypomniała jej Izzy. 
- Ależ oczywiście masz. Tylko już o tym zapomniałaś. - Uśmiechnęła się do dziewczyny. 
Dom na zdjęciach rzeczywiście wyglądał pięknie i Izzy pomyślała, że w sumie fajnie by było mieć w końcu dom tak duży jak dom Davida i Cass. Nowy dom wiązał się też z tym, że jej rodzice będą zarabiać więcej pieniędzy. Niedaleko domu znajdowała się stadnina, lasek oraz stawy. Wszystko to było własnością Roxtonne'ów. 
Dwa tygodnie później Izzy stanęła przed wielką bramą prowadzącą na nową posesję Roxtonne'ów. Dziewczyna czuła jednocześnie radość i smutek. Chciała, żeby jej brat podziwiał piękno domu razem z nią. Tak, jak w dzieciństwie wszystko robili razem.
Kiedy ich samochód minął bramę ukazał im się ogromny biały budynek. Prowadziły do niego podwójne, ciemne, drewniane drzwi z kolorowymi witrażami. Pierwsze pomieszczenie - ganek jest okrągły. Znajduje się tam kilkoro drzwi i dwoje zawijających się ku górze schodów. Przywitała ich gosposia. 
- Witam państwa. Jestem Linsey. Jestem w tym domu gosposią od piętnastu lat. Oprowadzę państwa po domu i opowiem o wszystkim, co będą państwo chcieli wiedzieć. 
- Dziękujemy, znamy dom. - Odparła mama Izzy, podnosząc wzrok na piękny żyrandol. 
- W porządku. W takim razie proszę wołać jeśli będziecie czegoś potrzebować. 
Izzy rozejrzała się dookoła. Linsey zniknęła w środkowych drzwiach, a mama zaprowadziła wszystkich po schodach na górę. W domu było aż osiem sypialni i cztery łazienki. W każdym pokoju było wyjście na balkon, z którego rozpościerał się piękny widok. Izzy stała na balkonie w swoim pokoju i zastanawiała się jak daleko stąd jest teraz Cassandra. Co u Davida i Seana i czy kiedyś jeszcze odwiedzi rodzinne miasto. Nie okazywała tego, że nie podoba jej się ten dom. Według Izz był.. zbyt wielki. Ona lubiła swój mały, ciasny pokoik na poddaszu. Chociaż przez chwilę chciała mieć tak piękny i duży dom jak Cass, teraz zapragnęła być znowu w swoim małym domku na przedmieściach. 

Następnego dnia Izzy postanowiła poznać nieco swój nowy dom. Wybrała się z Linsey do stadniny. Gosposia zostawiła ją tam, a ona postanowiła się rozejrzeć. 
- Dzień dobry, panno Izzy. - Usłyszała czyś głos za plecami.
- Dzień dobry. - Odwróciła się. Ku jej zdziwieniu zobaczyła przystojnego chłopaka. Miał zielone oczy i zaczesane do tyłu blond włosy. Miał na sobie koszulę w czerwoną kratę i ogrodniczki. - Musi pracować w stajni. - Pomyślała. Nie wiele się pomyliła.
- Co pani tu robi sama? - Spytał chłopak, uśmiechając się.
- Jaka pani? - Zdziwiła się Izzy. - Jestem co najwyżej rok od ciebie starsza. Mów mi Izzy. 
- Okey. - Odparł chłopak. - Carter. - Wyciągnął w jej stronę rękę. 
- Pracujesz tutaj ? - Zadała pytanie, mimo iż było to oczywiste. 
- Tak, od zawsze. Razem z moim ojcem. Mieszkamy w tamtym małym domku. - Wskazał na dom stojący kilkaset metrów od nich. 
- Piękny jest ten dom. - Powiedziała Izzy. - Widać go z okna w moim pokoju.
- Piękny ? Żartujesz ? - Zaśmiał się chłopak. - To zwykła szopa.Ale musimy gdzieś mieszkać. 
- Kiedyś mieszkałam w niewiele większym. - Odparła dziewczyna. - Pomóc Ci w czymś ? 
Chłopak znowu się zaśmiał. 
- W czym chcesz mi pomóc ? W przerzucaniu gnoju? - Zadrwił. - To nie jest robota dla dziewczyn.
- A myślisz, że nie będę robić nic innego, tylko siedzieć na balkonie i pić herbatę z rodziną. Zwariować można. Chcę mieszkać w moim  starym domu, a nie w tym pałacu odziedziczonym po ciotce. 
- Gdybym ja odziedziczył taki pałac to na pewno bym tak nie marudził, księżniczko. - Chłopak ponownie chciał dokuczyć Izzy. 
- Gdybym pracowała to nie marnowałabym czasu na rozmawianie, książę. - Odparła złośliwie. 
- Lubię cię. - Powiedział Carter. - Nie jesteś taka jak te co tu mieszkały. - Uśmiechnął się, pokazując równiutkie białe zęby.
- Nie jestem taka jak wszystkie. - Parsknęła.
- Wiem, przecież widzę. - Zażartował chłopak.
- Jesteś strasznie złośliwy. - Rzuciła w jego stronę.
- A ty nie umiesz gwiazdorzyć. - Odgryzł się.
Izzy szturchnęła go ramieniem, a on wziął ją na ręce, przerzucił przez ramię i zaniósł na belę siana.
- Ała! - Krzyknęła, śmiejąc się
- Bolało? - Znowu zadrwił. - Przepraszam. - Podał jej dłoń.
Dziewczyna chwyciła ją, a on przewrócił się i upadł obok niej na siano. Ona znowu go szturchnęła, a on jej oddał. Tarzali się w sianie dobrą godzinę. Kiedy już się podnieśli oboje byli cali w suchej trawie. 
Izzy właśnie się otrzepywała, kiedy usłyszała za sobą niski, męski głos.
- Carter! Gdzie twój ojciec? 
Dziewczyna odwróciła się stał za nią mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany, brunet o takich samych głębokich i czarnych oczach jak ona. Przeraziłaby się, ale było w nim coś, co jej na to nie pozwalało. Być może te oczy.
- Tata jest jeszcze w domu. Ja przyszedłem, żeby trochę ogarnąć. - Odpowiedział Carter.
- Dzięki. - Rzucił mężczyzna w ich stronę odchodząc.
- Kto.. - zaczęła Izzy.
- Ochroniarz. - Przerwał jej Carter.
- Dziewczynom się nie przerywa! - Krzyknęła.
- Ale o to chciałaś spytać. - Znowu się uśmiechnął.
- No tak... - Odparła zmieszana, nie mając żadnej riposty. 
Izzy cały dzień spędziła z Carterem, który pokazywał jej jak czesać konie i jak je siodłać. Obiecał jej, że kiedyś nauczy ją jeździć. Około osiemnastej chłopak odprowadził Izzy do domu. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że od rana nic nie jadła. Szybko zjadła kolację i poszła do swojego pokoju. 
Chwyciła telefon. Nieodebrane połączenie. - Ciekawe od kogo. - Pomyślała. Nie mogła uwierzyć gdy zobaczyła kto do niej dzwonił. Miała nagraną wiadomość:
Cześć Izzy, tu David. Wiem, że chciałaś mieć trochę spokoju. Po tym, co Ci powiedziałem. Urwałaś nawet kontakt z Seanem. Ale proszę odezwij się. Sąsiedzi mówili, że się wyprowadziliście. Powiedz dokąd. Chcę z Tobą porozmawiać. 
Dziewczyna wzdrygnęła się słysząc głos przyjaciela. Był dla niej znajomy i jednocześnie obcy. Może David nie był już jej przyjacielem. W tym momencie wróciło do niej wszystko to, o czym zapomniała wygłupiając się z Carterem w stajni. Wróciło to, od czego chciała uciec. - Nieważne jak daleko wyjedziesz. Od przeszłości nie da się uciec, chociaż byś się starał nie wiem jak bardzo. - Pomyślała. I to była jej ostatnia myśl tego dnia. Zasnęła w ubraniu z telefonem w ręku. 
Jakiś pożar. Jakieś konie. Płacz dziecka. Pomost. Woda. Łódź. Ratunek. Pomoc. Bieg, szybki bieg. Nie ma czasu, nie ma czasu. 
Obudziła się koło czwartej w nocy i wcale już nie była zmęczona. Ten sen nie pozwalał jej zasnąć przez kolejną godzinę. Obudziła ją Linsey, o ósmej, na śniadanie. 
Izzy popatrzyła na telefon. Zastanawiała się czy powinna zadzwonić do Davida czy nie. Kolejny krzyk Linsey o śniadaniu odwiódł ją od tego pomysłu.