środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 5

Izzy już od kilku tygodni mieszkała w pałacyku ciotki. Codziennie widywała się z Carterem. Chłopak stał się jej najlepszym przyjacielem. Opowiedziała mu o tym, co zrobiła jej Cass, kim są David i Sean i jak bardzo za nimi tęskni, mimo iż od dawna ani ona, ani oni nie odezwali się do siebie ani słowem. Nadal chciała wrócić do miasta. Do małego, szarego domku stojącego niedaleko szkoły obok parku, gdzie zawsze spotykali się ze znajomymi i szli na kawę.
Najbliższe miasto znajdowało się godzinę drogi z miejsca, gdzie teraz mieszkała i choć rodzice często tam bywali ona pozostawała w domu. Pragnęła wrócić do miasta, a jednocześnie coś trzymało ją w tym miejscu.
Tego dnia również była z Carterem jak zawsze rano czesali i karmili konie potem je siodłali i Carter uczył ją jeździć. Kiedy już zeszła z konia i dała mu ostatni kawałek marchewki zadzwonił jej telefon. Wydało jej się to dziwne, ponieważ zasięg był, jak twierdziła Linsey, tylko na balkonie i pierwszym piętrze domu. Izzy nie wiele myśląc odebrała telefon. W słuchawce usłyszała głos Davida:
- Cześć Izzy. Dzwoniłem do Ciebie trzy tygodnie temu, ale nie oddzwoniłaś. Co się z Tobą dzieje? - Spytał.
- He.. Hej. - Odpowiedziała. - Nie ma tu zasięgu i nie mogłam oddzwonić. - Uznała to za słabą wymówkę, bo przecież właśnie z nim rozmawiała.
- Okej, nic nie szkodzi. Wszystko u ciebie w porządku. Masz taki dziwny głos. - Zaniepokoił się David.
W tym czasie Carter wrócił ze stajni i spytał:
- Z kim rozmawiasz Iz?
- Kto to był? - Spytał David. - Słyszałem czyjś głos.
- To był Carter. Pracuje tu. - Wytłumaczyła Izzy. - Wiesz muszę kończyć. Napiszę Ci wieczorem esemesa.
- No dobrze, cześć. - Powiedział David. - Czekam do wieczora.
Rozłączyła się.
-Kto dzwonił? - Zapytał Carter.
- David. - Odparła niepewnie.
- Może z nim porozmawiaj. - Powiedział chłopak.
- A.. Ale nie umiem z nim rozmawiać po tym, co się stało. - Wytłumaczyła Izzy.
- Nie musisz się bać. Doskonale go rozumiem. - Powiedział chłopak.
- Jak to? - Spytała zaciekawina.
- Też kiedyś powiedziałem komuś, że go kocham, a potem tego nie pamiętałem.
- Ale to na pewno nie była Twoja najlepsza przyjaciółka. - Powiedziała Izzy, jakby doskonale znała całą historię.
- No nie, nie była. To był mój najlepszy kumpel. Teraz możesz się śmiać. - Powiedział chłopak, odwracając od niej wzrok.
- Nie będę się śmiać. Jestes..
- Gejem. - Przerwał jej w pół słowa. - Tak. Dlatego mam taki dobry kontakt z dziewczynami, ale wszyscy patrzą na mnie jakoś.. dziwnie. Jakbym był inny.
- Ale nie jesteś. Jesteś najmilszą osobą, nie licząc Linsey, jaką tu spotkałam. Na prawdę Cię lubię, Carter.
- Ja też Cię lubię Izzy. - Uśmiechnął się, a potem znów popchnął dziewczynę na stertę siana.
Izzy pytała go o wiele rzeczy. A on jak cierpliwa matka odpowiadająca na każde pytanie swojego dziecka, udzielał jej odpowiedzi. Kiedy wiedziała już wszystko, postanowiła, że ona i Carter będą najlepszymi przyjaciółmi. Kończył się czerwiec. Było gorąco. Izzy znów zaczęła ufać ludziom.
Tego dnia dziewczyna wstała wyjątkowo późno. Było około dziesiątej rano. Na jej nocnym stoliku stała taca ze śniadaniem, a obok leżała kartka - od mamy, dziewczyna od razu rozpoznała jej pismo.
Jesteśmy w Hoboken. Linsey, Carter, pan Johnson, pani Parx i Larry będą się Tobą opiekować. Nie będzie nas przez trzy dni. :)
Mama zawsze wiedziała jak poprawić córce humor. Naleśniki z serem. -Mmm pycha. - Pomyślała Izzy. Zjadła śniadanie i ubrała się, kiedy weszła do pokoju po telefon okno balkonowe było otwarte. Już chciała je zamknąć, kiedy zobaczyła, że na balkonie ktoś stoi. Przestraszyła się. Ale kiedy odsunęła firanę, zobaczyła Cartera. Był ubrany w jasne jeansy, koszulkę z napisem New Jersey play i czarną bluzę z kapturem.
- No, no. - Powiedziała Izzy. - Całkiem jak z miasta.
- Jedziemy dzisiaj z ojcem do Hoboken. Do mojego kuzyna. Przeprowadził się tam ostatnio. Chcesz jechać z nami? - Spytał.
- W sumie. O której jedziecie ? - Zaciekawiła się dziewczyna.
- Za jakąś godzinę. - Odparł.
- A wiesz gdzie dokładnie mieszka ten twój kuzyn ? - Spytała z nadzieją, że zna to miejsce.
- Na River street 52. Niedaleko..
- Szkoły i parku. - Weszła mu w słowo. - W moim starym domu. - Uśmiechnęła się.
- To jedziesz ? - Upewnił się.
- Jadę. Pokażę ci całe Hoboken. I być może poznasz moich znajomych.
- A twoi rodzice ? Przecież też są w Hoboken.
- Pewnie pan Ravel wrócił z zagranicy. Pojechali, żeby się dowiedzieć co z Cass.
- No to zbieraj się. Jedziemy. - Chłopak zeskoczył z balkonu. Dziewczynie wydawało się, że balkon jest wysoko i że mógł sobie coś zrobić. Wychyliła się za barierkę, żeby zobaczyć czy jej nowy przyjaciel niczego sobie nie zrobił. Ale widział już jak idzie w stronę stadniny.
Izzy ubrała na siebie czerwoną sukienkę, tą , w której była na urodzinach u Cass. Sukienka była idealna na tak ciepły letni dzień. Znalazła czerwone baleriny i dużą białą torebkę. Włożyła do niej dwie pary spodni, dwie bluzki i bieliznę. Skoro jej rodzice zostali na dłużej to czemu ona miałaby nie zostać. Popatrzyła na wiszący na ścianie kalendarz. Był dwudziesty dziewiąty czerwca. Były dwudzieste urodziny jej brata. - Dobrze się składa, że będę w Hoboken. Odwiedzę go. - Pomyślała, po czym wzięła torebkę, zapięła buty i zbiegła na dół. Przed wyjściem powiedziała Larremu, że jedzie z Carterem i panem Johnsonem do Hoboken. Ochroniarz uśmiechnął się tylko. Kiedy wyszła z domu Carter wraz z ojcem stali już w samochodzie przed domem. Mieli wielkiego, czerwonego nissana pickup-a.
- Idealnie pod twoją sukienkę. - Zaśmiał się pan Johnson, widząc Izzy w lusterku.
- Tak czułam, żeby ją założyć. - Uśmiechnęła się i usiadła obok Cartera.
Jechali ponad  cztery godziny. Carter ciągle marudził, że mu się nudzi, a Izzy za każdym razem kazała mu się cieszyć, bo w jej samochodzie nie było klimatyzacji. Dzień był wyjątkowo ciepły. Było około trzydziestu stopni Celsjusza. W radiu ciągle mówili, żeby uważać na upały, że lepiej zostać w domu i pić lemoniadę z lodem lub wybrać się nad jezioro. Jechali autostradą. Carter chwalił się znajomością marek samochodów. Izzy wsłuchiwała się w jego głos i muzykę lecącą w radio. W końcu usłyszała swoją ulubioną piosenkę. Wyciągnęła rękę w stronę radia i dała głośniej. Zaczęła śpiewać, Carter nie mógł się nasłuchać jej pięknego głosu w końcu poniesiony jej radością sam zaczął śpiewać piosenki, które znał. I tak minęły im ostatnie dwie godziny drogi. Dojechali do Hoboken około piętnastej. Tata Cartera zaparkował pickup-a dokładnie pod starym domem Izzy. Dziewczyna mało nie krzyknęła z zachwytu, gdy go zobaczyła. Dom rzeczywiście był niewiele większy od domu Cartera. Ale według chłopaka i tak wyglądał lepiej niż jego. W końcu weszli do środka. Przywitała ich mama Tonnyego - kuzyna Cartera - Alexandra.
- Cześć ciociu! - Krzyknął na wejściu Carter.
- Cześć kochani. Rozgośćcie się. - Uśmiechnęła się ciotka. - A co to za piękna dama spytała pokazując na Izzy.
- To moja przyjaciółka. Mieszkała kiedyś w tym domu. Postanowiła go zobaczyć. - Wytłumaczył Carter.
- Skoro zna dom, to pójdźcie razem po Tonnyego. Siedzi na górze. W tym małym pokoiku..
- Obok schodów. - Przerwała jej Izz.
- Dokładnie. To twój stary pokój? - Spytała pani Alexandra
- Tak. Kiedy się przeprowadziliśmy strasznie tęskniłam za tym domem.
- Nie dziwię się, kochana. - Powiedziała Alexandra. - Ten dom jest przepiękny.
Izzy i Carter poszli do Tonnyego. Chłopak bardzo się ucieszył widząc kuzyna z dziewczyną, jednak Carter wszystko mu wytłumaczył.
- Skoro znasz Hoboken to możesz nam  je pokazać, co ty na to? - Zaproponował Tonny.
- W porządku. Chociaż uważam, że nie ma tutaj nic nadzwyczajnego. Miasto jak każde inne.
- Każde miasto jest wyjątkowe. - Powiedział Carter, uśmiechając się do Izzy.
Wyszli z domu około siedemnastej. Izzy pokazała im wszystko to, co znała i lubiła w mieście. Park, szkołę, kawiarnię, pizzerię i kilka innych miejsc, w których lubiła przebywać. Ostatnim miejscem na jej liście był cmentarz. W kwiaciarni niedaleko kupiła dwie znicze i zapaliła jedną na grobie babci, a drugą na grobie brata. Powiedziała wszystkiego najlepszego Adam i przykryła znicz czapeczką.
Potem wrócili się do parku i usiedli na ławce. Był już wieczór i oglądali zachód słońca, kiedy nagle zadzwonił telefon Izzy. Zapomniała, że jest przecież w rodzinnym mieście i może tu spotkać znajomych. Odebrała:
- Widziałem cię na cmentarzu. Pewnie teraz siedzisz w parku. Będę za dziesięć minut.
Rozmówca rozłączył się. Wiedziała, że to był David. Lubił dzwonić w ten sposób. "Widziałem cię, wiem gdzie jesteś, za raz przyjdę" To było takie w jego stylu. Nie minęło dziesięć minut, a Izzy już zobaczyła idącego z psem n smyczy Davida.
- Cześć. - Powiedział. - Gdzie ty się podziewałaś, dziewczyno?! Wiesz ile rzeczy się zmieniło ostatnio.
- Wiem, masz psa. Przecież nienawidzisz zwierząt. - Odpowiedziała.
- To pies Hanah. Cassandra wróciła. - Poinformował ją David.
W jej oczach pojawiły się łzy, jednak żadnej nie uroniła. Milczała przez chwilę, żeby uspokoić nerwy i zapytała:
- Co u niej? Dawno się nie widziałyśmy. A co u Seana?
- Cassandra.. jest... w ciąży. - Wydukał. - A u Seana też chyba w porządku. Nie wiem od wypadku Cass i tego jej chłopaka, odkąd tata ją do siebie zabrał, nie rozmawiałem z Seanem.
- No tak przecież.. - Ugryzła się w język.
- Przecież co? - Ponaglił ją David.
- Przecież on się tak bardzo tym wszystkim przejął. - Skłamała.
Siedzieli we czwórkę w parku jeszcze przez chwilę. David opowiedział jej co się działo. Ale on nic mu nie opowiedziała. Rzuciła tylko:
- Wiesz gdzie mieszkam, możesz czasami przyjechać.
Kiedy odchodzili. Całą drogę do domu nie odezwała się do Cartera i Tonnyego. Nie chciała. Poza tym chłopcy szybko znaleźli interesujący ich temat. Kiedy weszli do domu pan Johnson stwierdził, że będą się już zbierać. Izzy poszła szybko do łazienki, przebrała się i była już gotowa. Pożegnali się i wyruszyli. Było około dwudziestej pierwszej.
Izzy była już śpiąca. W jej głowie kotłowały się myśli. Cieszyła się, że David się nie domyśla, że powiedział jej o swoich uczuciach. Jednak prawda była zupełnie inna. Dziewczyna zmęczona natłokiem myśli i zdarzeń oparła głowę o ramię przyjaciela i już po chwili spała jak dziecko.
Tymczasem David wrócił do domu. Zastał Cassandrę na kanapie, oglądającą jakiś serial.
- Wiesz kto dzisiaj był w Hoboken? - Spytał rozpinając bluzę.
- Izzy? - Spytała dziewczyna.
- Izzy. - Odparł chłopak.
- Serio?! - Wykrzyknęła Cassandra.
- Całkiem serio. Była tu. Na cmentarzu. U brata, na grobie. Dzisiaj są jego urodziny. Mogłabyś go odwiedzić. - Powiedział David do Cassandry.
- Nie muszę. - Odparła obojętnie.
- On cię kochał. - Nalegał David.
- On kochał samego siebie. - Powiedziała dziewczyna.
- Jak chcesz. - Westchnął David i poszedł na górę.
Z oczu dziewczyny popłynęły łzy.
Izzy obudziła się, kiedy pan Johnson zatrzymał się na stacji benzynowej. Dziewczyna była totalnie zdezorientowana. Carter powiedział jej która jest godzina, gdzie są i że za jakieś dwie godziny będą w domu. Myśli Izzy wciąż były związane z Hoboken, wszystkie dobre wspomnienia nagle wróciły. Dziewczyna miała ochotę płakać. Powiedziała o wszystkim Carterowi. Chłopak przytulił ją mocno i pocałował w czoło. Zdziwił ją ten gest.
- Dlaczego to zrobiłeś. - Spytała.
- Kiedy całujesz kogoś w czoło, mówisz mu tym, że może czuć się przy tobie bezpiecznie. - Uśmiechnął się do niej. Ona od razu zrozumiała. Odwzajemniła uśmiech i ponownie oparła głowę na jego ramieniu. Następnym razem obudziła się, kiedy już wjeżdżali w bramę posiadłości. Była tak zmęczona, że Carter musiał zanieść ją do jej pokoju. Przykrył ją kołdrą i patrzył chwilę jak zasypia. Potem wyszedł jak zawsze - przez balkon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz