wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 4

Był chłodny wieczór. Izzy siedziała na kanapie w salonie oglądając jakiś mało interesujący film przyrodniczy. Ładne dziewczyny mają ciężko... - Myślała Izzy pijąc kawę, czekając na wieczorne wydanie wiadomości. - Ludzie widzą tylko wygląd... Nie interesuje ich to, jaki jesteś na prawdę. - Każda myśl od kilku dni związana była tylko z tym, że David wyznał jej swoją miłość. Było to dla niej trudne. Chciała o tym w spokoju pomyśleć. Zastanowić się co zrobić. I w tym momencie do pokoju, gdzie siedzieli wszyscy - oprócz przebywającej w szpitalu babci Izzy - wszedł jej ojciec. Wyprostował się, przejechał dłonią po włosach i stanął przed rodziną. Roxanne wyłączyła telewizor. Do wieczornych wiadomości jeszcze osiem minut. Pan Roxtone odchrząknął i powiedział:
- Dzwonili do mnie ze szpitala w sprawie babci. - Starał się być spokojny, ale słabo mu to wychodziło. Mówił w podobny sposób, kiedy próbował powiedzieć Izzy o śmierci brata. Mała Roxie usiadła prosto na kanapie i wpatrywała się w ojca swoimi wielkimi oczyma. Mama również się poprawiła. Tylko Izzy nie zareagowała. Znała ten ton głosu. Dla niej ojciec nie musiał już kończyć. Ona wiedziała. W jej oczach zebrały się łzy. 
- Więc dzwonili ze szpitala. - kontynuował - Ale nie zdążyłem odebrać. A kiedy oddzwoniłem powiedzieli, że możemy przyjść dziś wieczorem zobaczyć ją ostatni raz... - Głos mu się złamał. Zaczął płakać. Izzy wstała i poszła na górę. Nie uroniła ani jednej łzy. Rodzice postanowili jechać. Izzy nie chciała, więc mała Roxie została z nią w domu. Kiedy dziewczyny usiadły na kanapie wieczorne wydanie wiadomości już trwało. Roxie spytała w końcu: 
- Dlaczego nie płakałaś? 
- Nie wiem. - Odparła Izzy. - Może w tej rodzinie śmierć nie jest niczym złym ani nadzwyczajnym.
- Nie rozumiem tego. - Powiedziała mała ze łzami w oczach. - Tęsknię za nimi.
W tym momencie w głowie Izzy pojawił się piękny obraz jej rodziny. Babci, mamy, taty, jej Roxie i najstarszego brata, który na każdym zdjęciu w ręku trzymał kask. Jakby robiono zdjęcia zaraz przed każdym jego wyjściem z domu. Izzy bolała tragiczna śmierć jej brata. Tymczasem w telewizji podano informację: 
W dniu dzisiejszym mija rocznica od tragicznej śmierci młodego motocyklisty. Dziewiętnastoletni chłopak zginął na motorze wracając do domu ze swoją młodszą siostrą. Nigdy nie wrócił do domu, ale zawsze pozostanie w naszej pamięci. 
Izzy nie dowierzała. W rocznicę śmierci jej brata umarła jej babcia. Ale czyżby ona o tym zapomniała? Na chwilę przestała myśleć o Davidzie, Cass, Seanie i siedzącej obok  na kanapie Roxie, po prostu się rozpłakała. 
Jej rodzice wrócili do domu po jakiś dwóch godzinach. Zastali swoje córki śpiące razem na kanapie przed włączonym telewizorem. Tata zaniósł małą Roxie do łóżka, a mama przykryła kocem Izzy. 
Dziewczyna miała przerywany sen. Co chwilę budziła się myśląc, że jej brat stoi obok i chciała się do niego przytulić. Wytrwała tak do ósmej, potem już nie mogła zasnąć.
Następne dni ciągnęły się w nieskończoność. W końcu nadszedł piątek, dzień pogrzebu. Izzy od rana chodziła zdenerwowana i nie wiedziała co ze sobą zrobić. W kościele też nie usiedziała długo, wyszła w połowie mszy. Na cmentarzu stała daleko z tyłu i czekała aż wszyscy pojadą na stypę. Wtedy podeszła do grobu swojego brata i zapaliła na nim świeczkę. Dopiero później podeszła do grobu babci. Popatrzyła na zdjęcie na nagrobku i odeszła. Do późnego wieczory włóczyła się po mieście. Dopiero około 21 przyszła do domu. Od razu poszła spać. Następnego dnia wstała późno wszyscy już czekali na dole. Zaczęła mama:
- Dobrze, że w końcu wstałaś. Czekaliśmy na ciebie. Mamy niespodziankę.
- Dużą niespodziankę. - Potwierdziła podekscytowana Roxanne. 
- Słucham. - Przebudziła się Izz.
- Może to być dla Ciebie trudne i nie zrozumiałe. - Powiedział ojciec.
- I być może uznasz, że to zbyt wcześnie. - Wtrąciła mama.
- Ale... - Zaczął ponownie ojciec. - Wyprowadzamy się.
- O super. - Powiedziała Izzy. - Babcia umarła, więc już nic was nie trzyma w tym domu. Możemy uciekać od wspomnień, od śmierci, od znajomych. 
Od tego ostatniego chciała teraz uciec najbardziej, jednak nie pozwoli na to, żeby się stąd wyprowadzili. Nigdy.
- Pamiętasz ten dom, który przepisała na nas ciotka Katlyn ? - Powiedziała mama. - Właśnie tam się wyprowadzamy.
- Ale mamo to ponad trzysta kilometrów stąd! - Krzyknęła oburzona Izzy. - Dla mnie to prawie koniec świata.
- Spokojnie kochanie. - Uspokajała ją mama. - To nic wielkiego. Tylko przeprowadzka. Poznasz nowych ludzi, odpoczniesz. Poza tym twoi znajomi mogą przyjeżdżać do nas dom jest ogromny. Ciotka mówiła, że to był jakiś stary pałacyk. W dzieciństwie zawsze chciałaś być księżniczką. Teraz już na prawdę nią będziesz. Jest wspaniały zobacz na zdjęcia. 
- Mamo, nie mam już ośmiu lat... - Przypomniała jej Izzy. 
- Ależ oczywiście masz. Tylko już o tym zapomniałaś. - Uśmiechnęła się do dziewczyny. 
Dom na zdjęciach rzeczywiście wyglądał pięknie i Izzy pomyślała, że w sumie fajnie by było mieć w końcu dom tak duży jak dom Davida i Cass. Nowy dom wiązał się też z tym, że jej rodzice będą zarabiać więcej pieniędzy. Niedaleko domu znajdowała się stadnina, lasek oraz stawy. Wszystko to było własnością Roxtonne'ów. 
Dwa tygodnie później Izzy stanęła przed wielką bramą prowadzącą na nową posesję Roxtonne'ów. Dziewczyna czuła jednocześnie radość i smutek. Chciała, żeby jej brat podziwiał piękno domu razem z nią. Tak, jak w dzieciństwie wszystko robili razem.
Kiedy ich samochód minął bramę ukazał im się ogromny biały budynek. Prowadziły do niego podwójne, ciemne, drewniane drzwi z kolorowymi witrażami. Pierwsze pomieszczenie - ganek jest okrągły. Znajduje się tam kilkoro drzwi i dwoje zawijających się ku górze schodów. Przywitała ich gosposia. 
- Witam państwa. Jestem Linsey. Jestem w tym domu gosposią od piętnastu lat. Oprowadzę państwa po domu i opowiem o wszystkim, co będą państwo chcieli wiedzieć. 
- Dziękujemy, znamy dom. - Odparła mama Izzy, podnosząc wzrok na piękny żyrandol. 
- W porządku. W takim razie proszę wołać jeśli będziecie czegoś potrzebować. 
Izzy rozejrzała się dookoła. Linsey zniknęła w środkowych drzwiach, a mama zaprowadziła wszystkich po schodach na górę. W domu było aż osiem sypialni i cztery łazienki. W każdym pokoju było wyjście na balkon, z którego rozpościerał się piękny widok. Izzy stała na balkonie w swoim pokoju i zastanawiała się jak daleko stąd jest teraz Cassandra. Co u Davida i Seana i czy kiedyś jeszcze odwiedzi rodzinne miasto. Nie okazywała tego, że nie podoba jej się ten dom. Według Izz był.. zbyt wielki. Ona lubiła swój mały, ciasny pokoik na poddaszu. Chociaż przez chwilę chciała mieć tak piękny i duży dom jak Cass, teraz zapragnęła być znowu w swoim małym domku na przedmieściach. 

Następnego dnia Izzy postanowiła poznać nieco swój nowy dom. Wybrała się z Linsey do stadniny. Gosposia zostawiła ją tam, a ona postanowiła się rozejrzeć. 
- Dzień dobry, panno Izzy. - Usłyszała czyś głos za plecami.
- Dzień dobry. - Odwróciła się. Ku jej zdziwieniu zobaczyła przystojnego chłopaka. Miał zielone oczy i zaczesane do tyłu blond włosy. Miał na sobie koszulę w czerwoną kratę i ogrodniczki. - Musi pracować w stajni. - Pomyślała. Nie wiele się pomyliła.
- Co pani tu robi sama? - Spytał chłopak, uśmiechając się.
- Jaka pani? - Zdziwiła się Izzy. - Jestem co najwyżej rok od ciebie starsza. Mów mi Izzy. 
- Okey. - Odparł chłopak. - Carter. - Wyciągnął w jej stronę rękę. 
- Pracujesz tutaj ? - Zadała pytanie, mimo iż było to oczywiste. 
- Tak, od zawsze. Razem z moim ojcem. Mieszkamy w tamtym małym domku. - Wskazał na dom stojący kilkaset metrów od nich. 
- Piękny jest ten dom. - Powiedziała Izzy. - Widać go z okna w moim pokoju.
- Piękny ? Żartujesz ? - Zaśmiał się chłopak. - To zwykła szopa.Ale musimy gdzieś mieszkać. 
- Kiedyś mieszkałam w niewiele większym. - Odparła dziewczyna. - Pomóc Ci w czymś ? 
Chłopak znowu się zaśmiał. 
- W czym chcesz mi pomóc ? W przerzucaniu gnoju? - Zadrwił. - To nie jest robota dla dziewczyn.
- A myślisz, że nie będę robić nic innego, tylko siedzieć na balkonie i pić herbatę z rodziną. Zwariować można. Chcę mieszkać w moim  starym domu, a nie w tym pałacu odziedziczonym po ciotce. 
- Gdybym ja odziedziczył taki pałac to na pewno bym tak nie marudził, księżniczko. - Chłopak ponownie chciał dokuczyć Izzy. 
- Gdybym pracowała to nie marnowałabym czasu na rozmawianie, książę. - Odparła złośliwie. 
- Lubię cię. - Powiedział Carter. - Nie jesteś taka jak te co tu mieszkały. - Uśmiechnął się, pokazując równiutkie białe zęby.
- Nie jestem taka jak wszystkie. - Parsknęła.
- Wiem, przecież widzę. - Zażartował chłopak.
- Jesteś strasznie złośliwy. - Rzuciła w jego stronę.
- A ty nie umiesz gwiazdorzyć. - Odgryzł się.
Izzy szturchnęła go ramieniem, a on wziął ją na ręce, przerzucił przez ramię i zaniósł na belę siana.
- Ała! - Krzyknęła, śmiejąc się
- Bolało? - Znowu zadrwił. - Przepraszam. - Podał jej dłoń.
Dziewczyna chwyciła ją, a on przewrócił się i upadł obok niej na siano. Ona znowu go szturchnęła, a on jej oddał. Tarzali się w sianie dobrą godzinę. Kiedy już się podnieśli oboje byli cali w suchej trawie. 
Izzy właśnie się otrzepywała, kiedy usłyszała za sobą niski, męski głos.
- Carter! Gdzie twój ojciec? 
Dziewczyna odwróciła się stał za nią mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany, brunet o takich samych głębokich i czarnych oczach jak ona. Przeraziłaby się, ale było w nim coś, co jej na to nie pozwalało. Być może te oczy.
- Tata jest jeszcze w domu. Ja przyszedłem, żeby trochę ogarnąć. - Odpowiedział Carter.
- Dzięki. - Rzucił mężczyzna w ich stronę odchodząc.
- Kto.. - zaczęła Izzy.
- Ochroniarz. - Przerwał jej Carter.
- Dziewczynom się nie przerywa! - Krzyknęła.
- Ale o to chciałaś spytać. - Znowu się uśmiechnął.
- No tak... - Odparła zmieszana, nie mając żadnej riposty. 
Izzy cały dzień spędziła z Carterem, który pokazywał jej jak czesać konie i jak je siodłać. Obiecał jej, że kiedyś nauczy ją jeździć. Około osiemnastej chłopak odprowadził Izzy do domu. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że od rana nic nie jadła. Szybko zjadła kolację i poszła do swojego pokoju. 
Chwyciła telefon. Nieodebrane połączenie. - Ciekawe od kogo. - Pomyślała. Nie mogła uwierzyć gdy zobaczyła kto do niej dzwonił. Miała nagraną wiadomość:
Cześć Izzy, tu David. Wiem, że chciałaś mieć trochę spokoju. Po tym, co Ci powiedziałem. Urwałaś nawet kontakt z Seanem. Ale proszę odezwij się. Sąsiedzi mówili, że się wyprowadziliście. Powiedz dokąd. Chcę z Tobą porozmawiać. 
Dziewczyna wzdrygnęła się słysząc głos przyjaciela. Był dla niej znajomy i jednocześnie obcy. Może David nie był już jej przyjacielem. W tym momencie wróciło do niej wszystko to, o czym zapomniała wygłupiając się z Carterem w stajni. Wróciło to, od czego chciała uciec. - Nieważne jak daleko wyjedziesz. Od przeszłości nie da się uciec, chociaż byś się starał nie wiem jak bardzo. - Pomyślała. I to była jej ostatnia myśl tego dnia. Zasnęła w ubraniu z telefonem w ręku. 
Jakiś pożar. Jakieś konie. Płacz dziecka. Pomost. Woda. Łódź. Ratunek. Pomoc. Bieg, szybki bieg. Nie ma czasu, nie ma czasu. 
Obudziła się koło czwartej w nocy i wcale już nie była zmęczona. Ten sen nie pozwalał jej zasnąć przez kolejną godzinę. Obudziła ją Linsey, o ósmej, na śniadanie. 
Izzy popatrzyła na telefon. Zastanawiała się czy powinna zadzwonić do Davida czy nie. Kolejny krzyk Linsey o śniadaniu odwiódł ją od tego pomysłu. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz